Światłomysła
Eureczkę, domorosłego usprawniacza i wynajdywacza prostych
konstrukcji, który z czasem przedzierzgnął się w wytrawnego
racjonalizatora i wynalazcę, w końcu dopadła nowoczesność.
Niekoniecznie znienacka; wsączała się w jego życie powoli acz
skutecznie. Było to po prostu nieuniknione. Byłoby jednak błędem
sądzić, że Eureczko opierał się ekspansji owej nowoczesności,
choć z żalem przyglądał się coraz częstszemu zastępowaniu
konia traktorem i ogólnie, przemianie kresowej wsi, niegdyś
samowystarczalnej pod względem wytwarzania wszelkiego jadła, a
obecnie całkowicie uzależnionej od tak zwanej masowej produkcji
żywności.
Z
przerażeniem stwierdzał, że bździochowskie dzieci są przekonane,
iż mleko wytwarza się tak samo jak coca-colę, czyli w fabryce, a
cała wieś – gdyby nie było sklepów spożywczych – wymarłaby
z głodu. W zapomnienie poszło wypiekanie domowych chlebów, coraz
więcej bździochowian zapominało smak prawdziwego zsiadłego mleka
czy wytopionego po świniobiciu, przyprawionego zeszkloną cebulką,
paluszki lizać, smalcu. No cóż, konstatował z nostalgią, trzeba
do tego przywyknąć. Więc przywykał.
Ale
też i nie bronił się przed bezwzględnym wdzieraniem się w
powszednie życie coraz to nowych, popychających ku nowoczesności
wynalazków, które, choć nie wyszły spod jego ręki, toć jednak
okazywały się być rewelacyjne i Eureczko sam chętnie z nich
korzystał. Tak było na przykład z telefonem komórkowym,
zastępującym coraz więcej przedmiotów codziennego użytku, wobec
którego nasz mistrz pomyślunku miał już pewne plany, jak – na
przykład – wykorzystać go w roli deskorolki. Bo z funkcją
grzebienia w komórce rozprawił się już dawniej. Tymczasem jednak
korzystał z telefonu w sposób tradycyjny, choć jego pomysłowość
nigdy nie spała, a przynajmniej nie spała na tyle, by nie
podpowiedzieć jej posiadaczowi jakiegoś nowego rozwiązania.
Gospodarstwo
domowe Światomysła Eureczki składało się z psa i żony. Niech mi
wybaczą panie, a zwłaszcza feministki tę kolejność w
wymienianiu inwentarza, gdyż to nie męski szowinizm przeze mnie
przemawia. Po prostu Eureczko, choć zabrzmi to dziwnie,
unowocześniał swego psa, wyposażając go w coraz to nowe funkcje i
gadżety, pod tym względem pozostawiając swą małżonkę, że się
tak wyrażę, leżącą odłogiem. Kolejność wymieniania inwentarza
ściśle więc podlegała hierarchii wynalazczości. Póki co
Matylda, bo takie było imię Światomysłowej wybranki, pełniła rolę tradycyjnej żony.
Leżenie
odłogiem, leżeniem odłogiem, ale Matylda prowadziła gospodarstwo
jak się patrzy, a więc wzorowo pod każdym względem. Chętnie też
wychodziła na spacer z pieskiem. No, może nie z pieskiem, a z
psiskiem, bo doberman Eureczkowej pary miał słuszne gabaryty oraz
wszystko inne, co psu tej rasy mieć przystoi. A więc i siłę, i
prędkość i inne et cetera. Dla tych przymiotów, spacery odbywały
się daleko od domu, aby Herkules – bo takie imię nosił piesek –
miał możliwość wybiegania się. Zawsze jednak wracał karnie na
jedyny w swoim rodzaju, wydawany przez Światomysła świstogwizd.
Gdy tylko Herkules usłyszał ów świstogwizd, natychmiast zostawiał
najlepszą nawet zabawę, jaką było na przykład płoszenie
przepiórek, i gnał co tchu w psich płucach, by przysiąść przy
nodze swego pana.
Zdarzyło
się jednak, że Światomysł otrzymał zlecenie wyjazdowe i
wyjechał. Na spacer z psem wychodziła w tym czasie Matylda. Ale
Matylda, kiedy była taka potrzeba, nie potrafiła złożyć ust w
dzióbek, z którego wyszedłby charakterystyczny, działający na
Herkulesa jak magnes na spinacze biurowe świstogwizd. Toteż kiedy
przywoływała psa, ten niewiele sobie z tego robił i hasał w
najlepsze. Zdesperowana kobieta zadzwoniła do Światomysła, aby się
poskarżyć na ignorujące jej zawołania zachowanie psa. Wtedy
Eureczko, jak to on, wykazał się refleksem i pomysłowością.
–
Ustaw telefon na głośne mówienie – poinstruował małżonkę. Po
czym wydał ten swój charakterystyczny i jedyny w swoim rodzaju
świstogwizd, po którym zbaraniały (co tu kryć) pies przybiegł i
usiadł przy nodze swej pani.
–
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz