sobota, 1 września 2018

231. Bycze jaja


           Obywatelka Bździochów, bizneswoman w niedużej skali, kobieta rzutka i zaradna, oraz pracowita, Natalia Pietruszka, prowadziła na uboczu wsi niewielkie, jednoosobowe przedsiębiorstwo. Przedsiębiorstwem tym był sklep ogólnospożywczy, a właścicielkę sklepu z racji nazwiska adekwatnego do wykonywanego przez nią zajęcia zwano Natką Pietruszką lub też zupełnie zwyczajnie Natką Pietruszki.
          Pani Natka ogarniała swój biznes doskonale, dbając nie tylko o najwyższą jakość sprzedawanych w jej sklepie wiktuałów, ale także o najszerszy z możliwego asortyment. Toteż chętnie odwiedzali to miejsce okoliczni mieszkańcy, którzy w krótkim czasie stawali się stałymi klientami, nie tylko dzięki spoczywającemu pod ladą i często używanemu tak zwanemu zeszytowi, gdzie zapisywano należności klientów biorących towar na borg, czyli krechę; inaczej mówiąc chwilowo niewypłacalnych kupujących. Prócz tej jakże pożytecznej formie rozliczeń klienci po prostu cenili sobie towar, sklep oraz jego właścicielkę.
          Zdarzały się jednakże sytuacje wprowadzające panią Pietruszkę w stan wyższego zdziwienia, czyli w zdumienie. Bo na przykład pewna starsza pani zażądała kiedyś gruszki miłości. Taka nazwa skojarzyła się pani Natce z przedmiotem wielce wstydliwym i na pewno nie należącym do asortymentu oferowanych przez nią towarów. Jak nic pasowała do gadżetów sprzedawanych w sex shopie. O mało się na tak bezwstydną klientkę nie obruszyła, gdy okazało się, że chodzi o oberżynę. Taka nazwa nieco uspokoiła panią Natkę, ale nadal nie pojmowała, o co konkretnie może chodzić starszej pani, na dodatek noszącej na głowie beret z moheru. Dopiero po dłuższym tłumaczeniu wyszło, że chodzi o bakłażana.
          Mniejsza o wyobrażenia związane z gruszką miłości, choć trzeba przyznać, że potrafią zagnać myśli w dość frywolne rewiry. Zanim więc opadły emocje związane z bakłażanem, już życie niosło pani Natce Pietruszce, czy też Natce Pietruszki kolejną niespodziankę.
          Tym razem przyszedł do sklepu pan i z wyraźnym zakłopotaniem usiłował ekspedientce wyjaśnić w czym rzecz. Po dłuższym nagabywaniu wykrztusił wreszcie, że ni mniej nie więcej chodzi mu o bycze jaja. Po tym stwierdzeniu pan oblał się rumieńcem wstydu. Po dojściu do siebie zarówno zawstydzonego pana, jak i zdumionej niebotycznie pani Natki, rozpoczęło się rozszyfrowywanie zamówienia, w które włączali się kolejni klienci. Przy czym bardziej ochoczo włączali się do rozmowy mężczyźni.           Gdy już sklep był pełen przekrzykujących się ze swoimi pomysłami ludzi, ktoś rezolutnie zapytał:
          – A może chodzi o bawole serca?
I trafił w sedno.


          cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz