sobota, 15 września 2018

233. Stłuczka

           Onegdaj opisane zostało, jak to Sobieradźko, gdy wyrósł, został Jajcarzem. Nie dość, że taki miał zawód, to jeszcze tak na niego wołano. Nie żeby zwracano się do niego, wymieniając stanowisko, jak to się ma na przykład w przypadku dyrektora, prezesa, czy chociażby agronoma. Nazwanie Jajcarz zastępowało u niego imię. Oczywiście nie było to dziełem przypadku, lecz konsekwencją jego pomysłów z lat szczenięcych. Różne psikusy, jakie wtedy robił, sprawiły, że nazwano go Jajcarzem i określenie to uzyskało z czasem status imienia. Prawdę mówiąc, tylko nieliczni bździochowianie, a może wyłącznie rodzice pamiętali, jak Jajcarz naprawdę miał na imię. W każdym razie ja, opisujący tę historię, nie pamiętam. A metryk jego nie widziałem. Nie ma więc innego wyjścia, jak nadal nazywać Jajcarza Jajcarzem.
           Żyła we wsi starowinka, której losy rodzinne tak się potoczyły, że w pewnym momencie została na świecie sama i gdyby nie sąsiedzi i przypadkowi dobrzy ludzie, klepałaby przysłowiową biedę i to, mimo kruchej budowy, bardzo mocno. Zachodziła tedy Rózia Powsitrepko, bo tak się owa staruszka nazywała, do onych sąsiadów i przypadkowych dobrych ludzi, a ci dawali jej, co tam mieli, i jakoś Rózia żyła. Staruszka przeżyła trudne powojenne czasy i te łaskawsze, i dożyła okresu nowoczesności. W jednym wszakże była niezmienna. Przez wszystkie te lata korzystała z dobroczynności sąsiadów i innych ludzi o miękkich sercach. Rózia mocno podupadła na zdrowiu i ledwo widziała, dlatego ta pomoc była dla niej błogosławieństwem. I dzięki niej właśnie jakoś egzystowała.
           Rózia zachodziła też do Jajcarza i zwracała się do niego zawsze z tym samym, można by rzec sakramentalnym pytaniem:
           – Czy ma pan jakieś stłuczki?
           Chodziło oczywiście o stłuczki jajek. Jajka zawsze były rarytasem, a przynajmniej dla Rózi, więc Rózia nie śmiała prosić o całe. A ze stłuczek potrafiła przyrządzić sobie smaczne dania. Jajcarz, tak zresztą jak i inni, nie odmawiał jej pomocy.
           Pora teraz na powrót zająć się Jajcarzem, który dawniej pracował w Bździochowskim Kółku Rolniczym Produkcji Żywności Socjalistycznej, a później, po zaistniałych w kraju zmianach – w Bździochowskim Kółku Rolniczym Produkcji Żywności Niesocjalistycznej. Początkowo chciano zamienić w nazwie kółka słowo socjalistycznej na kapitalistycznej, ale jakoś tego kapitalizmu się lękano, więc wymyślono, że lepiej, czy też bezpieczniej będzie – niesocjalistycznej. Nadal nie było wiadomo, o co w tej nazwie chodzi, ale było.
           Jajcarz tymczasem przeszedłszy wszystkie szczeble rozwoju zawodowego, w końcu zrezygnował z pracy najemnej i rozpoczął handel jajkami na własny rachunek. W krótkim czasie rozwinął interes na tyle, że do własnej hurtowni zwoził całe ciężarówki tego kruchego towaru. Praca z początku była bardzo ciężka, gdyż załadunek i rozładunek odbywał się ręcznie, z czasem stała się mniej uciążliwa za sprawą wózków widłowych, wind w samochodach i tzw. paleciaków, czyli ręcznych wózków widłowych z hydraulicznym podnoszeniem. Praca z użyciem takiego sprzętu była – jak to się zwykło określać – lekka, łatwa i przyjemna. Jajcarz z tego powodu tryskał humorem, no bo niby czemu miałby się smucić. Tak było dzień w dzień aż do pewnego dnia.
           Tego właśnie dnia rozradowany Jajcarz wepchnął standardową paletę z niemal dziesięcioma tysiącami jaj z paki na windę samochodu. Nonszalancja, z jaką to zrobił, sprawiła, że paleciak nie zatrzymał się na krawędzi windy i – już wtedy nie rozradowany, a przerażony – Jajcarz mógł tylko patrzeć, jak paleta z jajami powoli, lecz nieodwracalnie zsuwa się na ziemię. Po chwili, w której Jajcarz jeszcze siłą woli i wzroku starał się zapobiec nieszczęściu, co niestety nie mogło być skuteczne, paleta trzasnęła o ziemię, a tysiące jaj zamieniły się żółtą galaretowatą bryję przemieszaną z pogniecionymi wytłoczkami, z każdą chwilą powiększającą obszar rozlewiska. Po dojściu do przytomności Jajcarz począł brodzić w tym jajecznym grzęzawisku i wybierać sztuki, którym jakimś cudem udało się przetrwać kataklizm. Kiedy, zdruzgotany i wściekły, był już ubabrany w żółtej mazi niemal po szyję, poczuł szturchanie w ramię, i zaraz po tym usłyszał pytanie:
           – Czy ma pan jakieś stłuczki?
           Rózi Powsitrepce udało się ujść cało, ale chyba tylko dlatego, że zanurzony w surowej jajecznicy Jajcarz nie był w stanie natychmiast dać upustu swojemu – użyjmy tu eufemizmu – nieukontentowaniu.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz