Onegdaj
opisane zostało, jak to Sobieradźko, gdy wyrósł, został
Jajcarzem. Nie dość, że taki miał zawód, to jeszcze tak na niego
wołano. Nie żeby zwracano się do niego, wymieniając stanowisko,
jak to się ma na przykład w przypadku dyrektora, prezesa, czy
chociażby agronoma. Nazwanie „Jajcarz”
zastępowało u niego imię. Oczywiście nie było to dziełem
przypadku, lecz konsekwencją jego pomysłów z lat szczenięcych.
Różne psikusy, jakie wtedy robił, sprawiły, że nazwano go
Jajcarzem i określenie to uzyskało z czasem status imienia. Prawdę
mówiąc, tylko nieliczni bździochowianie, a może wyłącznie
rodzice pamiętali, jak Jajcarz naprawdę miał na imię. W każdym
razie ja, opisujący tę historię, nie pamiętam. A metryk jego nie
widziałem. Nie ma więc innego wyjścia, jak nadal nazywać Jajcarza
Jajcarzem.
Żyła
we wsi starowinka, której losy rodzinne tak się potoczyły, że w
pewnym momencie została na świecie sama i gdyby nie sąsiedzi i
przypadkowi dobrzy ludzie, klepałaby przysłowiową biedę i to,
mimo kruchej budowy, bardzo mocno. Zachodziła tedy Rózia
Powsitrepko, bo tak się owa staruszka nazywała, do onych sąsiadów
i przypadkowych dobrych ludzi, a ci dawali jej, co tam mieli, i jakoś
Rózia żyła. Staruszka przeżyła trudne powojenne czasy i te
łaskawsze, i dożyła okresu nowoczesności. W jednym wszakże była
niezmienna. Przez wszystkie te lata korzystała z dobroczynności
sąsiadów i innych ludzi o miękkich sercach. Rózia mocno podupadła
na zdrowiu i ledwo widziała, dlatego ta pomoc była dla niej
błogosławieństwem. I dzięki niej właśnie jakoś egzystowała.
Rózia
zachodziła też do Jajcarza i zwracała się do niego zawsze z tym
samym, można by rzec sakramentalnym pytaniem:
–
Czy ma pan jakieś stłuczki?
Chodziło
oczywiście o stłuczki jajek. Jajka zawsze były rarytasem, a
przynajmniej dla Rózi, więc Rózia nie śmiała prosić o całe. A
ze stłuczek potrafiła przyrządzić sobie smaczne dania. Jajcarz,
tak zresztą jak i inni, nie odmawiał jej pomocy.
Pora
teraz na powrót zająć się Jajcarzem, który dawniej pracował w
Bździochowskim Kółku Rolniczym Produkcji Żywności
Socjalistycznej, a później, po zaistniałych w kraju zmianach – w
Bździochowskim Kółku Rolniczym Produkcji Żywności
Niesocjalistycznej. Początkowo chciano zamienić w nazwie kółka
słowo socjalistycznej na kapitalistycznej, ale jakoś tego
kapitalizmu się lękano, więc wymyślono, że lepiej, czy też
bezpieczniej będzie – niesocjalistycznej. Nadal nie było wiadomo,
o co w tej nazwie chodzi, ale było.
Jajcarz
tymczasem przeszedłszy wszystkie szczeble rozwoju zawodowego, w
końcu zrezygnował z pracy najemnej i rozpoczął handel jajkami na
własny rachunek. W krótkim czasie rozwinął interes na tyle, że
do własnej hurtowni zwoził całe ciężarówki tego kruchego
towaru. Praca z początku była bardzo ciężka, gdyż załadunek i
rozładunek odbywał się ręcznie, z czasem stała się mniej
uciążliwa za sprawą wózków widłowych, wind w samochodach i tzw.
paleciaków, czyli ręcznych wózków widłowych z hydraulicznym
podnoszeniem. Praca z użyciem takiego sprzętu była – jak to się
zwykło określać – lekka, łatwa i przyjemna. Jajcarz z tego
powodu tryskał humorem, no bo niby czemu miałby się smucić. Tak
było dzień w dzień aż do pewnego dnia.
Tego
właśnie dnia rozradowany Jajcarz wepchnął standardową paletę z
niemal dziesięcioma tysiącami jaj z paki na windę samochodu.
Nonszalancja, z jaką to zrobił, sprawiła, że paleciak nie
zatrzymał się na krawędzi windy i – już wtedy nie rozradowany,
a przerażony – Jajcarz mógł tylko patrzeć, jak paleta z jajami
powoli, lecz nieodwracalnie zsuwa się na ziemię. Po chwili, w
której Jajcarz jeszcze siłą woli i wzroku starał się zapobiec
nieszczęściu, co niestety nie mogło być skuteczne, paleta
trzasnęła o ziemię, a tysiące jaj zamieniły się żółtą
galaretowatą bryję przemieszaną z pogniecionymi wytłoczkami, z
każdą chwilą powiększającą obszar rozlewiska. Po dojściu do
przytomności Jajcarz począł brodzić w tym jajecznym grzęzawisku
i wybierać sztuki, którym jakimś cudem udało się przetrwać
kataklizm. Kiedy, zdruzgotany i wściekły, był już ubabrany w
żółtej mazi niemal po szyję, poczuł szturchanie w ramię, i
zaraz po tym usłyszał pytanie:
–
Czy ma pan jakieś stłuczki?
Rózi
Powsitrepce udało się ujść cało, ale chyba tylko dlatego, że
zanurzony w surowej jajecznicy Jajcarz nie był w stanie natychmiast
dać upustu swojemu – użyjmy tu eufemizmu – nieukontentowaniu.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz