sobota, 18 sierpnia 2018

229. Laura i Figlarz


           Zdarzyło się, że znanego w studenckich kołach towarzyskich największego bodaj żartownisia, wywodzącego się z litewskiego rodu Wygibautasa Książkiewicziusa, ugodziła strzała amora. W samo serce ugodziła. Ugodziła i na jakiś czas tam została. Zdawałoby się, że przez czas, w którym owa strzała tkwiła w Wygibautasowym pulsującym rytmicznie organie odpowiedzialnym za tak zwane hercklekoty tudzież afektowe uniesienia, ten wesolutki osobnik sczeźnie, a przynajmniej uschnie z uczucia, kolokwialnie zwanego miłością. I być może by tak było, gdyby nie facecyjny charakter chłopaka. Bo nawet w stanie sercowego alertu, nie wyzbył się swego upodobania do żartów.
          Dwa słowa o panience, która wprowadziła Wygibautasa w ten stan. Otóż Laurencja, bo takie imię nosiła panienka, studiowała polonistykę na bździochowskim uniwersytecie i, jak powiadają, skromnisią nie była. Inaczej mówiąc, czy też posługując się slangiem młodzieżowym, była niezłą laską. Taki układ już po pierwszej randce Wygibautas nazwał unią polsko litewską, czyli rzeczpospolitą obojga płci.
          A z tą płcią to było tak. Laurencja była długowłosą panienką i nosiła długi płaszcz. Wygibautas też miał niekrótkie włosy, sięgające mu do ramion, i też nosił długi płaszcz. Pewnego jesiennego, bezksiężycowego wieczoru, gdy para wracała z kina, z czeluści mijanej właśnie bramy wychynęły dwie szaromundurowe postacie. Inaczej mówiąc, milicjanci.
          – Panienki tak same? – zagadnął jeden z nich.
          Wtedy Wygibautas wydobywszy z siebie głos o najniższej możliwej tonacji, odparł:
          – Same, a bo co?
          Po czym zostawił te dwie zdumione, szaromundurowe postacie w stanie najwyższego zdumienia.
          Laurencja miała tę kobiecą przypadłość, że potrafiła i lubiła robić na drutach. Jednego dnia z figlarnym błyskiem w oku oznajmiła Wygibautasowi:
          – Zrobiłam na drutach dwa spencerki w wielbłądy – na co jej luby zrobił teatralnie wielkie oczy i zapytał:
          – A co to są… – i gdy Laurencja zamierzała pospieszyć z tłumaczeniem, jakie to części garderoby sfabrykowała, dokończył – wielbłądy?
          I tak to sobie para przez przekomarzaniem uprzyjemniała życie. Jednak drogi Laurencji i Wygibautasa z czasem zaczęły być coraz bardziej wyboiste, by w końcu rozejść się. Rozrywkowy charakter Wygibautasa, niezłomnego figlarza, chyba jednak nie do końca pasował Laurencji. Szkoda, bo Laura i Figlarz, jak ich nazywano, byli zgraną i towarzysko wyrobioną parą.
          Na pożegnanie Wygibautas usłyszał wyszeptane mu prosto w ucho pocieszające słowa:
          – Ale nie wychodź z siebie, bo możesz nie wrócić.

          cdn…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz