sobota, 11 sierpnia 2018

228. Akcja Szerszeń

           Niejaki Pszczółka, Bzybzycjusz Pszczółka, zawsze starał się być człowiekiem wysokich lotów. I nawet takim był, przynajmniej w swoim mniemaniu. Dla tego mniemania miał wytłumaczenie, które niejednemu zdać by się mogło absurdalne, lecz Pszczółka zawsze przedstawiał argument przemawiający na jego rzecz z całą powagą, a nawet z szacunkiem. Pszczółka otóż mieszkał w najwyżej położonej części Bździochów i było to faktem niepodważalnym. Dla ścisłości topograficznej dodam, że mieszkał po sąsiedzku z Cozasiami (on to właśnie wezwał pogotowie, gdy na Kudymierza Cozasia runął dach podczas operacji samodzielnego wyrywania zęba), a jego dom przylegał do parku, po którym zwykła się przechadzać notoryczna matka, Mierzwita Trzódko, wraz ze swoją czeredką, i w którym nauczyciel literatury w gimnazjum, Inkaust Gęsiopiór, szukał gniazda Pegaza.
          Bzybzycjusz Pszczółka ze względu na swoje wysokie położenie, a nawet wysokie urodzenie, gdyż przyszedł na świat właśnie w tym domu na wzgórzu, miał zwyczaj lekko się wywyższać. Jednak nie zanadto, ponieważ wysokościowce postawione w centrum wsi przewyższały wzgórze wraz z jego domem i siłą rzeczy mieszkający w nich bździochowianie nabrali nawyku patrzenia na wszystkich z góry, w tym i na naszego bohatera, ukazując mu jego właściwe miejsce, jeśli nie w szeregu, to przynajmniej w pionie. Dlaczego nazwałem Bzybzycjusza bohaterem, niebawem się wyjaśni.
          Czym się zajmował Bzybzycjusz Pszczółka, właściwie nie wiadomo. Powiadano, że pędził miody, cokolwiek to znaczy, a w kontekście jego nazwiska nie można było tego wykluczyć. Jednak historia, jaka mu się przydarzyła, z pędzeniem miodów nie miała nic wspólnego, chociaż…
         Jak pamiętamy, profesor Inkaust Gęsiopiór gniazda Pegaza nie znalazł, ale za to gdzieś w parkowych gęstwinach uwiły sobie gniazdo szerszenie. I one to właśnie, a nie przysłowiowe trutnie, zwąchały tworzone przez Pszczółkę miody (cóż za zabawny zbieg okoliczności – Pszczółka i miody) i, tym razem już przysłowiowo, do nich lgnęły. Na szczęście dla Pszczółki nie całym stadem, lecz pojedynczo. Zacznijmy tedy od szerszenia numer jeden. Dla czystej formalności dodam, że skończymy na szerszeniu numer dwa i pozostawimy naszego biednego bohatera sam na sam z całą resztą armii tych wstrętnych owadów. Nie tak, żeby ze strachu. O nie. Po prostu nie będziemy mu przeszkadzać w jak by nie było nierównej walce, żeby go nie rozpraszać i nie zmniejszać jego szans.
          Przejdźmy zatem do sedna. A było ono takie, że pewnego słonecznego dnia, kiedy wszystkie okna Pszczółkowego domu były otwarte na przestrzał, Bzybzycjusz emablował swą przyjaciółkę, zwabioną pod pozorem degustacji odurzających słodkości swojego wyrobu. Przy czym zapraszając przyjaciółkę, Bzybzycjusz starannie pominął słowo: odurzających.
          Siedzieli sobie zatem Bzybzycjusz wraz z przyjaciółką na kanapie, tak rączka w rączkę, a nawet już udko w udko, sącząc aromatyczny trunek powodujący lekki szum w głowach, gdy przez rozwarte na oścież okno wleciał z potężnym rykiem potężnych rozmiarów szerszeń, psując oczywiście perspektywę spędzenia dalszej części tak miło rozpoczętego dnia. Bzybzycjusz, w którym natychmiast odezwała się dusza wojownika, zerwał się z kanapy, gotów natychmiast stawić czoła przeciwnikowi, panienka zaś (bo była to jeszcze panienka) nakryła się gazetą i piszczała do bólu bębenków. Bzybzycjusz sięgnął po oręż, którym była spoczywająca na głowie panienki gazeta i zamaszyście nim wymachując, starał się dopaść wroga. Szerszeń jednak jako wytrawny lotnik, robił sprytne uniki, coraz bardziej wściekły, że nie może się dostać do lampki z miodem. Gdyby Bzybzycjusz wykazał się większym sprytem, pozwoliłby napastnikowi się upić, wszak w lampkach nie znajdował się sok o smaku miodu, lecz najnormalniejszy alkohol, i to wcale nie byle jakiej mocy, a potem miałby go, szerszenia, już na widelcu. Ale tak się nie stało i Bzybzycjusz z gazetą w ręce uganiał się za natrętem po całym pokoju. Oczywiście wśród pisków i wrzasków panienki, iżby ktoś z zewnątrz mógł pomyśleć, że dzieje jej się jakaś krzywda. Co w rzeczy samej nie miało miejsca.
          Wobec bezsilności spowodowanej niemożnością dopadnięcia i unieszkodliwienia szerszenia za pomocą gazety, Bzybzycjusz wpadł na pomysł, aby użyć bardziej skutecznego środka.
          – Masz dezodorant? – wrzasnął do panienki, niemal przelatując jej nad głową w efektownym wyskoku.
          Panienka sięgnęła do torebki, z jej czeluści wygrzebała pojemnik i podała go swemu adoratorowi. Ten chwycił go w locie i rozpoczął psikanie. Szerszeń jednak nie zamierzał dać się odurzyć i z głośnym furkotem latał po pokoju. Wreszcie po iluś dawkach skrzydła mu znieruchomiały i cały zesztywniały opadł na ziemię, gdzie dokonał swego owadozbójeckiego żywota. I było po wszystkim. Bzybzycjusz, który miał nadzieję, że pokonany szerszeń nie nadał sygnału S.O.S. swoim pobratymcom, zdyszany opadł na kanapę i przyjrzał się fiolce, obróciwszy ją wpierw kilka razy w palcach. Lakier do włosów szybkoschnący, przeczytał na etykiecie. Po prostu polakierowane skrzydła wyschły, zesztywniały i zastygły w rozwartej pozycji. Tak się zakończyła przygoda z szerszeniem, a o tym, czy (i ewentualnie jak) panienka odwdzięczyła się bohaterskiemu obrońcy, historia milczy.
          Historia milczy, ale lubi się powtarzać. Nie może więc dziwić, że identyczna historia i z tą samą, wciąż jeszcze, panienką przydarzyła się Bzybzycjuszowi niemal rok później. Bzybzycjusz przy rozwartych na oścież oknach sącząc miód, dobierał się do miodów panienki, gdy tuż nad ich głową zafurczał szerszeń. Wszystko potoczyło się identycznie jak przed rokiem, z tą tylko różnicą, że numer gazety był bardziej aktualny. No i jeszcze szerszeń po wielokrotnych psiknięciach lakierem, ani myślał spaść nieżywy na ziemię. W końcu dał jednak za wygraną i odleciał. Zmęczony, ba, umordowany, bo walka była dużo dłuższa i bardziej zaciekła niż poprzednio, Bzybzycjusz siedząc na kanapie, machinalnie odczytał napis na pojemniku z lakierem: Lakier do włosów szybkoschnący. Nie skleja włosów. 

          cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz