Pociąg
zmierzający w stronę kresów Kresów Wschodnich miał przed sobą
jeszcze wiele kilometrów, zanim wtoczy się na peron pięknego
bździochowskiego dworca. Była pełnia zimowego sezonu, toteż
wszystkie pulmanowskie wagony były zatłoczone; zajęte były nie
tylko miejsca siedzące, ale i wszelkie możliwe stojące. W
korytarzach utworzyły się istne labirynty z podróżnych i ich
bagaży.
W
jednym z wagonów tuż obok narciarzy i powracającego z wczasów
małżeństwa Kiepścinosów, przy samych drzwiach wejściowych do
wagonu rozgościło się towarzystwo wracające z wesela. Być może
określenie „rozgościło
się” jest trochę na
wyrost, bowiem w panującym tłoku trudno byłoby się rozgościć w
powszechnie rozumianym znaczeniu tego słowa. Młodzi ludzie po
prostu stali, zadowoleni, że się dla nich w ogóle znalazło
miejsce w tym pociągu. Tak więc „rozgoszczone”
poweselne towarzystwo, znużone i zbite niczym przysłowiowe szprotki
w puszce, trwało i próbowało przysypiać na stojąco.
W
towarzystwie tym był jeden młodzian, który wprawdzie też próbował
przysypiać, lecz mu się to nie udawało. Głośno narzekał, tak że
powód, dla którego tak się działo, niebawem znali wszyscy wokół.
A że skargi były częste i poparte odpowiednio dramatyczną mimiką
twarzy, można by powiedzieć, że w krótkim czasie pozostali
podróżni znali je na pamięć, niczym wyuczony w szkole wiersz.
Niebawem wszyscy w koło serdecznie też chłopakowi współczuli.
Dręczący go problem był być może prozaiczny, lecz niewątpliwie
bolesny. Uwierały go zbyt ciasne buty. Męczył się, przestępując
z nogi na nogę i narzekał.
Na
ratunek – w pewnym sensie oczywiście – pospieszył mu w końcu
pan Kiepścinos, którego utyskiwania uwierały nie mniej niż obuwie
owego młodzieńca. Poradził, żeby sobie rozwiązał sznurówki, co
na pewno przyniesie mu ulgę. W istocie, utyskiwania na pewien czas
ustały. Po chwili jednak powróciły, co odbiło się dezaprobatą,
wyraźnie widoczną na twarzach pozostałych pasażerów. A
weselnikowi rada udzielona przez pana Kiepścinosa najwyraźniej
przypadła do gustu, bo idąc jej tropem, wkrótce oświadczył, że
te rozsznurowane buty zdejmie. Podróżni przyjęli z ulgą to
oświadczenie i odetchnęli. Młodzieniec jak powiedział, tak zrobił
i po jego błogim wyrazie twarzy widać było, że też odczuł ulgę.
Jednak
nie długo to trwało (z wyjątkiem ulgi młodzieńca), gdyż teraz
po wagonie rozeszła się woń nieświeżych stóp, spotęgowana
„aromatem”
z postawionych na kaloryferze butów. Młodzian zaś jakby nie
zauważał nie tylko samego zapachu, lecz i min otaczających go
podróżnych. Min w jasny sposób wyrażających wstręt. Nikt nie
zaprotestował, nie wiadomo dlaczego. Być może zbyt trudno się
było zdecydować, co lepsze – czy ciągłe denerwujące lamenty,
czy niemiła woń. Być może też wszyscy czuli, że byłaby to
niezręczność. Więc było jak było.
A
pociąg sobie jechał.
Po
pewnym czasie ciszę, jaka nastała, podróżujący bez butów
chłopak przerwał kolejnym oświadczeniem:
–
Zdejmę jeszcze skarpetki.
Na
to już wszyscy zgodnie niemalże odkrzyknęli:
–
Nie!!!
A
najgłośniej, co nie dziwne, krzyczał pan Kiepścinos.
cdn…