Kacejan
Kwasielizna, przewodniczący komórki budownictwa w bździochowskim
komitecie jedynie słusznej wówczas formacji, zwanej przewodnią
siłą narodu, w podzięce za zaangażowanie w życie społeczne
bździochowskiej społeczności został wysłany w delegację do
Związku Radzieckiego. Powszechnie mówiło się, że to wyjazd po
linii (w domyśle: programowej) i na bazie (w domyśle: doświadczeń),
czyli w nagrodę za wystąpienie na egzekutywie z konkretnym pomysłem
oszczędnościowym polegającym na budowaniu mieszkań bez toalet.
Pomysł wprawdzie nie przeszedł, ale został doceniony przez
towarzysza Prawlena Jakiegośtamcowa z Moskwy, absolwenta
Wszechzwiązkowej Leninowskiej Akademii Komunistycznych Nauk
Społecznych (w skrócie: Wszlenakomnaspołu), który w ramach
wizytowania bratniego narodu, zawitał również na kresy Kresów
Wschodnich, do Bździochowej Doliny, a konkretnie do Bździochów. Po
cichu natomiast mówiło się, że ten wyjazd to za karę. No cóż,
zawsze znajdzie się jakiś zazdrosny złośliwiec.
Nie
wiadomo więc do końca, czy Kwasieliznę rzeczywiście wysłano za
zasługi, czy też za karę. Tego się chyba nigdy nie dowiemy. W
każdym razie, gdy przyszedł czas wyjazdu, Kwasielizna spakował
walizkę i wraz z bratnim towarzyszem Prawlenem Jakimśtamcowem udał
się pociągiem do stolicy, a stamtąd samolotem do zaprzyjaźnionej
wschodniej stolicy. Z czystej skrupulatności dodam, że pożegnanie
na bździochowskim dworcu odbyło się z wielką pompą – z
odbieraniem kwiatów i zszywaniem wstęgi (bździochowscy towarzysze
trzymali się żelaznej logiki, że skoro przy powitaniach wręcza
się kwiaty i przecina wstęgę, przy pożegnaniach należy postąpić
odwrotnie – kwiaty odebrać, a wstęgę zszyć).
Po
wyjeździe obu działaczy w Bździochach zastanawiano się nad
odmianą nazwiska radzieckiego towarzysza (w tym celu zorganizowano
nawet sympozjum na bździochowskim uniwersytecie, gdzie na ten
intrygujący temat wypowiadały się największe autorytety z zakresu
językoznawstwa i filologii). Jako że zagadnienie wymykało się
niejako spod ogólnie obowiązujących przepisów, przeważył
wariant odmiany oparty na prostej logice. A więc: Jakiśtamcow,
Jakiegośtamcowa, Jakiemuśtamcowowi, Jakiegośtamcowa, z
Jakimśtamcowem, o Jakimśtamcowie, Jakiśtamcowie! Przy okazji
odkryto etymologię jego imienia. Prawlen to po prostu połączone
skróty słów: Prawda Lenina. I na tym stanęło i tak już zostało.
Ja też, jak widać, konsekwentnie trzymam się tej zasady.
Podczas
gdy w Bździochach zastanawiano się nad odmianą nazwiska
radzieckiego towarzysza, Kwasielizna przyjemnie, choć pracowicie,
spędzał czas, gulając po Moskwie. Ogólnie z pobytu w radzieckiej
stolicy był bardzo zadowolony. Sprzedając pokątnie to i owo,
dorobił sobie do diety i z pomocą zaprzyjaźnionego towarzysza
również pokątnie kupił żonie, Młotyldzie, złoty pierścionek.
Ale najistotniejszym punktem programu pobytu było uczestnictwo w
zebraniu partyjnym na dość wysokim szczeblu. Towarzysz Jakiśtamcow
przedstawił Kacejana Kwasieliznę jako wybitnego działacza w
partyjnej strukturze Bździochowej Doliny, dzięki czemu gość z
Polszy dostąpił zaszczytu zasiadania w pierwszym rzędzie krzeseł
(z miękkim obiciem).
Problemy,
o jakich mówiono, nieco przerastały skalę pojęć Kwasielizny,
jednakże pewne zagadnienie przykuło jego uwagę. Jeden z towarzyszy
przemawiając z mównicy, przedstawiał cudowną w swych realiach
perspektywę, wręcz świetlaną przyszłość całego radzieckiego
narodu. Mówił:
–
Towarzysze, jeśli zadania obecnej pięciolatki wykonamy w stu
procentach, każdy obywatel będzie mógł sobie pozwolić na rower.
[ogólne poruszenie na sali] Ale to jeszcze nie wszystko, towarzysze
– roztaczał coraz piękniejsze widoki na przyszłość mówca. –
Bo jeżeli zadania następnej pięciolatki wykonamy w stu procentach,
każdy obywatel będzie mógł sobie pozwolić na samochód. [jeszcze
większe poruszenie na sali połączone z kiwaniem głowami z
aprobatą] Ale i to jeszcze nie wszystko, towarzysze – perorował
dalej mówca. – Bo jeśli zadania kolejnej pięciolatki wykonamy w
stu procentach, każdy obywatel będzie mógł sobie pozwolić na
samolot.
Entuzjazm
na sali sięgnął najwyższych rejestrów. Wszyscy z zapałem,
zrozumieniem i aprobatą kiwali głowami i komentowali. Wzrastał
ogólny gwar. I wtedy padł głos z sali:
–
Ale, towarzyszu, na co mi samolot?
Mówca
najpierw zapowietrzył się ze zdziwienia, że ktoś może wątpić w
wytyczoną przez partię słuszną drogę do dobrobytu całego narodu, następnie
zaperzył się i wytłumaczył:
–
No, jak to, towarzyszu, no, no no, na przykład, dowiecie się, że w
Leningradzie jest masło. Wsiadacie w samolot i lecicie.
Z
takimi doświadczeniami wrócił Kwasielizna do Bździochów. Na
kolejnej egzekutywie streścił swój pobyt w Moskwie, jednak
skrzętnie pominął epizod samolotowo-maślany. Miał przeczucie, że
tak powinien zrobić, chociaż nie wiedział, dlaczego.
cdn…