sobota, 20 października 2018

238. Dzień dobry, proszę bardzo

           W czasie słynnej podróży rowerem do Ameryki, jak pamiętamy, Gutek Szprycha zawitał w Hawrze, skąd wysłał do Bździochów pocztówkę. Ale Gutek nie byłby sobą, gdyby nie odwiedził kilku portowych mordowni. Zwłaszcza, że po nieudanych próbach płynięcia rowerem, kiedy to, mimo dopompowania kół, rower nie chciał się utrzymać na powierzchni wody, poczuł dogłębne zniesmaczenie i suchość w gardle. Sfrustrowany kilkudziesięcioma nieudanymi próbami kolarz, zanim jeszcze wpadł na pomysł popłynięcia statkiem, dał sobie wreszcie spokój i ruszył szlakiem portowych knajp. Niewylewanie za kołnierz wyniósł z domu, tak że bez większego trudu wprowadził się w stan stonowanego wyluzowania.
           I w takim stanie dosiadł się do stolika pewnego francuskiego dżentelmena, który samotnie sączył anyżówkę, wprowadzając się powoli w stan, w jakim już znajdował się nasz bohater. Ta dosiadka była czysto przypadkowa, ot, po prostu Gutek zatoczył się nieco, a że krzesło znajdowało się akurat na jego drodze zataczania, przycupnął na nim i znalazł się twarzą w twarz z Françoise Dupinem. Panowie przedstawili się sobie.
           Trudno byłoby przyznać, że rozmowa między nimi potoczyła się wartko. Jedno jest pewne, porozumienie i zrozumienie wzrastało wprost proporcjonalnie do wypitej anyżówki. Stawiał Françoise. Nie było w tym nic dziwnego, bo Gutek lubił się napić na tak zwany krzywy ryj, a jego dopiero co poznany kompan miał okropną zadrę w sercu.
           Od słowa do słowa, a raczej od gestu do gestu okazało się, że nowego francuskiego kolegę rzuciła kobieta. Françoise tym bardziej czuł chęć wylania swego żalu (a w to miejsce wlania kolejnych kieliszków anyżówki), gdy się dowiedział, że Gutek, a od paru chwil już Gui, pochodzi z Polski. Bo właśnie z Polakiem uciekła jego narzeczona. Nazywała się La Larva i uciekła z hydraulikiem. Tu sam porzucony kochanek musiał przyznać, że z cholernie przystojnym hydraulikiem. Opuszczając knajpę i swego nowego przyjaciela, Gui wylewnie zaprosił go do odwiedzin Polski, a w szczególności Bździochowej Doliny, a w dalszej szczególności Bździochów i jego samego, po czym ruszyl w dalszą drogę przez Atlantyk. Prawdę powiedziawszy, Gutek czuł, że jest to zaproszenie czysto teoretyczne, bo tak się najczęściej żegnają nowi koledzy od kieliszka.
           Toteż zupełnie zbaraniał, kiedy po kilku latach w drzwiach jego chałupy pojawił się jakiś Francuz i twierdził, że go zna. Jak przez mgłę zaczął sobie Gutek przypominać knajpianą znajomość z Hawru. No, ale gdy już sobie przypomniał, niejako w rewanżu poprowadził francuskiego gościa mocno wydeptanym szlakiem barów bździochowskich. Wieczór był udany i to tak dalece, że Françoise opanował cztery podstawowe polskie słowa z zakresu savoir-vivre'u, czyli dzień dobry, proszę, dziękuję i przepraszam. Oczywiście wymawiał to po swojemu, co brzmiało dość zabawnie, ale dało się zrozumieć.
           Tak więc po tym udanym wieczorze Françoise wraz z (znowu) Gui wracali tramwajem do domu. I wtedy, właśnie w czasie jazdy tramwajem Françoise nawiedziła pijacka czkawka. Czkał na cały głos i nie mógł tego powstrzymać. Pozostali pasażerowie mieli świetną zabawę, gdy po każdym czknięciu, czujący zażenowanie dżentelmen cudzoziemiec, któremu dopiero co poznane słowa jeszcze się myliły, nonszalancko przepraszał wszystkich w koło, mówiąc:
           – Dzień dobry, proszę bardzo.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz