W
czasie słynnej podróży rowerem do Ameryki, jak pamiętamy, Gutek
Szprycha zawitał w Hawrze, skąd wysłał do Bździochów pocztówkę.
Ale Gutek nie byłby sobą, gdyby nie odwiedził kilku portowych
mordowni. Zwłaszcza, że po nieudanych próbach płynięcia rowerem,
kiedy to, mimo dopompowania kół, rower nie chciał się utrzymać
na powierzchni wody, poczuł dogłębne zniesmaczenie i suchość w
gardle. Sfrustrowany kilkudziesięcioma nieudanymi próbami kolarz,
zanim jeszcze wpadł na pomysł popłynięcia statkiem, dał sobie
wreszcie spokój i ruszył szlakiem portowych knajp. Niewylewanie za
kołnierz wyniósł z domu, tak że bez większego trudu wprowadził
się w stan stonowanego wyluzowania.
I
w takim stanie dosiadł się do stolika pewnego francuskiego
dżentelmena, który samotnie sączył anyżówkę, wprowadzając się
powoli w stan, w jakim już znajdował się nasz bohater. Ta dosiadka
była czysto przypadkowa, ot, po prostu Gutek zatoczył się nieco, a
że krzesło znajdowało się akurat na jego drodze zataczania,
przycupnął na nim i znalazł się twarzą w twarz z Françoise
Dupinem. Panowie
przedstawili się sobie.
Trudno
byłoby przyznać, że rozmowa między nimi potoczyła się wartko.
Jedno jest pewne, porozumienie i zrozumienie wzrastało wprost
proporcjonalnie do wypitej anyżówki. Stawiał
Françoise.
Nie było w tym nic
dziwnego, bo Gutek lubił
się
napić na tak zwany krzywy ryj, a jego dopiero co poznany kompan miał
okropną zadrę w sercu.
Od
słowa do słowa, a raczej od gestu do gestu okazało się, że
nowego francuskiego kolegę rzuciła kobieta. Françoise
tym bardziej czuł chęć
wylania swego żalu (a w to miejsce wlania kolejnych kieliszków
anyżówki), gdy się dowiedział, że Gutek, a od paru chwil już
Gui, pochodzi z Polski. Bo
właśnie z Polakiem uciekła jego narzeczona. Nazywała się La
Larva i uciekła z hydraulikiem. Tu sam porzucony kochanek musiał
przyznać, że z cholernie przystojnym hydraulikiem. Opuszczając
knajpę i swego nowego przyjaciela, Gui wylewnie zaprosił go do
odwiedzin Polski, a w szczególności Bździochowej Doliny, a w
dalszej szczególności Bździochów i jego samego, po
czym ruszyl w dalszą drogę
przez Atlantyk. Prawdę powiedziawszy, Gutek czuł, że jest to
zaproszenie czysto teoretyczne, bo tak się najczęściej żegnają
nowi koledzy od kieliszka.
Toteż
zupełnie zbaraniał, kiedy po kilku latach w drzwiach
jego chałupy pojawił się jakiś Francuz i twierdził, że go zna.
Jak przez mgłę zaczął sobie Gutek przypominać knajpianą
znajomość z Hawru. No, ale gdy już sobie przypomniał, niejako w
rewanżu poprowadził francuskiego gościa mocno wydeptanym szlakiem
barów bździochowskich. Wieczór był udany i to tak dalece, że
Françoise
opanował cztery
podstawowe polskie słowa z zakresu savoir-vivre'u,
czyli dzień dobry, proszę, dziękuję i przepraszam. Oczywiście
wymawiał to po swojemu, co brzmiało dość zabawnie, ale dało się
zrozumieć.
Tak
więc po tym udanym wieczorze Françoise
wraz z (znowu) Gui wracali
tramwajem do domu. I wtedy, właśnie w czasie jazdy tramwajem
Françoise
nawiedziła pijacka
czkawka. Czkał na cały
głos i nie mógł tego powstrzymać. Pozostali
pasażerowie mieli świetną zabawę, gdy po każdym czknięciu,
czujący zażenowanie
dżentelmen cudzoziemiec,
któremu dopiero co
poznane słowa jeszcze się myliły,
nonszalancko przepraszał wszystkich w koło, mówiąc:
–
Dzień dobry, proszę
bardzo.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz