sobota, 27 października 2018

239. Delegacja po linii i na bazie

           Kacejan Kwasielizna, przewodniczący komórki budownictwa w bździochowskim komitecie jedynie słusznej wówczas formacji, zwanej przewodnią siłą narodu, w podzięce za zaangażowanie w życie społeczne bździochowskiej społeczności został wysłany w delegację do Związku Radzieckiego. Powszechnie mówiło się, że to wyjazd po linii (w domyśle: programowej) i na bazie (w domyśle: doświadczeń), czyli w nagrodę za wystąpienie na egzekutywie z konkretnym pomysłem oszczędnościowym polegającym na budowaniu mieszkań bez toalet. Pomysł wprawdzie nie przeszedł, ale został doceniony przez towarzysza Prawlena Jakiegośtamcowa z Moskwy, absolwenta Wszechzwiązkowej Leninowskiej Akademii Komunistycznych Nauk Społecznych (w skrócie: Wszlenakomnaspołu), który w ramach wizytowania bratniego narodu, zawitał również na kresy Kresów Wschodnich, do Bździochowej Doliny, a konkretnie do Bździochów. Po cichu natomiast mówiło się, że ten wyjazd to za karę. No cóż, zawsze znajdzie się jakiś zazdrosny złośliwiec.
           Nie wiadomo więc do końca, czy Kwasieliznę rzeczywiście wysłano za zasługi, czy też za karę. Tego się chyba nigdy nie dowiemy. W każdym razie, gdy przyszedł czas wyjazdu, Kwasielizna spakował walizkę i wraz z bratnim towarzyszem Prawlenem Jakimśtamcowem udał się pociągiem do stolicy, a stamtąd samolotem do zaprzyjaźnionej wschodniej stolicy. Z czystej skrupulatności dodam, że pożegnanie na bździochowskim dworcu odbyło się z wielką pompą – z odbieraniem kwiatów i zszywaniem wstęgi (bździochowscy towarzysze trzymali się żelaznej logiki, że skoro przy powitaniach wręcza się kwiaty i przecina wstęgę, przy pożegnaniach należy postąpić odwrotnie – kwiaty odebrać, a wstęgę zszyć).
           Po wyjeździe obu działaczy w Bździochach zastanawiano się nad odmianą nazwiska radzieckiego towarzysza (w tym celu zorganizowano nawet sympozjum na bździochowskim uniwersytecie, gdzie na ten intrygujący temat wypowiadały się największe autorytety z zakresu językoznawstwa i filologii). Jako że zagadnienie wymykało się niejako spod ogólnie obowiązujących przepisów, przeważył wariant odmiany oparty na prostej logice. A więc: Jakiśtamcow, Jakiegośtamcowa, Jakiemuśtamcowowi, Jakiegośtamcowa, z Jakimśtamcowem, o Jakimśtamcowie, Jakiśtamcowie! Przy okazji odkryto etymologię jego imienia. Prawlen to po prostu połączone skróty słów: Prawda Lenina. I na tym stanęło i tak już zostało. Ja też, jak widać, konsekwentnie trzymam się tej zasady.
           Podczas gdy w Bździochach zastanawiano się nad odmianą nazwiska radzieckiego towarzysza, Kwasielizna przyjemnie, choć pracowicie, spędzał czas, gulając po Moskwie. Ogólnie z pobytu w radzieckiej stolicy był bardzo zadowolony. Sprzedając pokątnie to i owo, dorobił sobie do diety i z pomocą zaprzyjaźnionego towarzysza również pokątnie kupił żonie, Młotyldzie, złoty pierścionek. Ale najistotniejszym punktem programu pobytu było uczestnictwo w zebraniu partyjnym na dość wysokim szczeblu. Towarzysz Jakiśtamcow przedstawił Kacejana Kwasieliznę jako wybitnego działacza w partyjnej strukturze Bździochowej Doliny, dzięki czemu gość z Polszy dostąpił zaszczytu zasiadania w pierwszym rzędzie krzeseł (z miękkim obiciem).
           Problemy, o jakich mówiono, nieco przerastały skalę pojęć Kwasielizny, jednakże pewne zagadnienie przykuło jego uwagę. Jeden z towarzyszy przemawiając z mównicy, przedstawiał cudowną w swych realiach perspektywę, wręcz świetlaną przyszłość całego radzieckiego narodu. Mówił:
           – Towarzysze, jeśli zadania obecnej pięciolatki wykonamy w stu procentach, każdy obywatel będzie mógł sobie pozwolić na rower. [ogólne poruszenie na sali] Ale to jeszcze nie wszystko, towarzysze – roztaczał coraz piękniejsze widoki na przyszłość mówca. – Bo jeżeli zadania następnej pięciolatki wykonamy w stu procentach, każdy obywatel będzie mógł sobie pozwolić na samochód. [jeszcze większe poruszenie na sali połączone z kiwaniem głowami z aprobatą] Ale i to jeszcze nie wszystko, towarzysze – perorował dalej mówca. – Bo jeśli zadania kolejnej pięciolatki wykonamy w stu procentach, każdy obywatel będzie mógł sobie pozwolić na samolot.
           Entuzjazm na sali sięgnął najwyższych rejestrów. Wszyscy z zapałem, zrozumieniem i aprobatą kiwali głowami i komentowali. Wzrastał ogólny gwar. I wtedy padł głos z sali:
           – Ale, towarzyszu, na co mi samolot?
           Mówca najpierw zapowietrzył się ze zdziwienia, że ktoś może wątpić w wytyczoną przez partię słuszną drogę do dobrobytu całego narodu, następnie zaperzył się i wytłumaczył:
           – No, jak to, towarzyszu, no, no no, na przykład, dowiecie się, że w Leningradzie jest masło. Wsiadacie w samolot i lecicie.
           Z takimi doświadczeniami wrócił Kwasielizna do Bździochów. Na kolejnej egzekutywie streścił swój pobyt w Moskwie, jednak skrzętnie pominął epizod samolotowo-maślany. Miał przeczucie, że tak powinien zrobić, chociaż nie wiedział, dlaczego.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz