sobota, 3 listopada 2018

240. Alpejska wspinaczka

           Przyszedł wreszcie ten dzień, w którym Toni Wywyższ, sąsiad zajmujący pospołu z Piusem hrabią Bździochowskim najwyższe piętro wieżowca, był gotów. Nie zmarnował ani chwili w oczekiwaniu na urlop. Nie zaniedbał niczego, o niczym też nie zapomniał. Cały ekwipunek był w komplecie, więc bez zwłoki wyruszył. Czekało na niego trzydzieści trudnych, lecz jakże ekscytujących dni wysokogórskiej wspinaczki, pełnej wyzwań i, co tu kryć, wyrzeczeń. Ale jakże przecież upragnionych. Serce rwało się do przodu, a on z nim, obładowany plecakiem i pozostałym sprzętem. Przepełniony entuzjazmem bardzo szybko dotarł do pierwszej ściany. Nieprawdopodobnie gładka, pięła się w górę niemal pionowo. Spojrzał w kierunku szczytu i nieomal doznał zawrotu głowy. Poczuł znany mu dobrze dreszczyk emocji. Był w swoim żywiole. Jako doświadczonemu, twardemu, zaprawionemu w wielu karkołomnych eskapadach alpiniście, obcy był mu lęk, a niebezpieczeństwo wręcz go pociągało. Toteż zaraz w ruch poszedł czekan, a za nim haki, klamry i liny. Nie było łatwo. Teren był trudniejszy niż sądził.
           Pierwszą noc spędził w hamaku zrobionym ze zręcznie olinowanego śpiwora, rozwieszonego w szczelinie między dwiema ścianami, pod nawisem skalnym równie gładkim, jak ściana, po której się wspinał. Ze względu na ograniczoną możliwość ruchu, zjadł skromną kolację, którą stanowił chleb, pożywna wołowina konserwowa i herbata z trudem ugotowana na chyboczącej się maszynce spirytusowej. Sporo energii i czasu pochłonęło mu zejście o parę metrów w dół po otwieracz do konserw, który wypadł mu ze zmęczonej dłoni. Spał jak zabity, a rano rozpoczął dalszą wspinaczkę. Parł wytrwale do przodu. Spod czekana odpadały niejednokrotnie ogromne odłamki skalne i spadały hen, gdzieś tam, głęboko w przepaść. Gdzieniegdzie podziwiał rzadko występującą roślinność, która w tych surowych warunkach musiała walczyć o przetrwanie.
Tak forsownie Toni Wywyższ spędził całych trzydzieści dni, w ciągu których zaliczył kilkanaście stromych podejść, półek, nawisów, szczelin i rozpadlin oraz zdobył kilka szczytów. Efektywnie wykorzystał każdy dzień urlopu. Po powrocie zmęczony, lecz szczęśliwy zrzucił sprzęt w przedpokoju i usiadł na plecaku. Ogarnął wzrokiem mieszkanie. Poodbijane tynki wraz z kawałkami cegieł, we wszystkich pokojach tkwiące w ścianach i sufitach haki z resztkami lin. Stosy gruzu, puszek po konserwach, plastikowych butelek i innych śmieci walały się po podłodze. Uschnięte kwiaty żałośnie zwisały z doniczek. Czekało go wiele pracy zanim odremontuje mieszkanie przed przyszłoroczną urlopową wspinaczką w Alpach.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz