Przyszedł
wreszcie ten dzień, w którym Toni Wywyższ, sąsiad zajmujący
pospołu z Piusem hrabią Bździochowskim najwyższe piętro
wieżowca, był gotów. Nie zmarnował ani chwili w oczekiwaniu na
urlop. Nie zaniedbał niczego, o niczym też nie zapomniał. Cały
ekwipunek był w komplecie, więc bez zwłoki wyruszył. Czekało na
niego trzydzieści trudnych, lecz jakże ekscytujących dni
wysokogórskiej wspinaczki, pełnej wyzwań i, co tu kryć,
wyrzeczeń. Ale jakże przecież upragnionych. Serce rwało się do
przodu, a on z nim, obładowany plecakiem i pozostałym sprzętem.
Przepełniony entuzjazmem bardzo szybko dotarł do pierwszej ściany.
Nieprawdopodobnie gładka, pięła się w górę niemal pionowo.
Spojrzał w kierunku szczytu i nieomal doznał zawrotu głowy. Poczuł
znany mu dobrze dreszczyk emocji. Był w swoim żywiole. Jako
doświadczonemu, twardemu, zaprawionemu w wielu karkołomnych
eskapadach alpiniście, obcy był mu lęk, a niebezpieczeństwo wręcz
go pociągało. Toteż zaraz w ruch poszedł czekan, a za nim haki,
klamry i liny. Nie było łatwo. Teren był trudniejszy niż sądził.
Pierwszą
noc spędził w hamaku zrobionym ze zręcznie olinowanego śpiwora,
rozwieszonego w szczelinie między dwiema ścianami, pod nawisem
skalnym równie gładkim, jak ściana, po której się wspinał. Ze
względu na ograniczoną możliwość ruchu, zjadł skromną kolację,
którą stanowił chleb, pożywna wołowina konserwowa i herbata z
trudem ugotowana na chyboczącej się maszynce spirytusowej. Sporo
energii i czasu pochłonęło mu zejście o parę metrów w dół po
otwieracz do konserw, który wypadł mu ze zmęczonej dłoni. Spał
jak zabity, a rano rozpoczął dalszą wspinaczkę. Parł wytrwale do
przodu. Spod czekana odpadały niejednokrotnie ogromne odłamki
skalne i spadały hen, gdzieś tam, głęboko w przepaść.
Gdzieniegdzie podziwiał rzadko występującą roślinność, która
w tych surowych warunkach musiała walczyć o przetrwanie.
Tak forsownie Toni Wywyższ
spędził całych trzydzieści dni, w ciągu których zaliczył
kilkanaście stromych podejść, półek, nawisów, szczelin i
rozpadlin oraz zdobył kilka szczytów. Efektywnie wykorzystał każdy
dzień urlopu. Po powrocie zmęczony, lecz szczęśliwy zrzucił
sprzęt w przedpokoju i usiadł na plecaku. Ogarnął wzrokiem
mieszkanie. Poodbijane tynki wraz z kawałkami cegieł, we wszystkich
pokojach tkwiące w ścianach i sufitach haki z resztkami lin. Stosy
gruzu, puszek po konserwach, plastikowych butelek i innych śmieci
walały się po podłodze. Uschnięte kwiaty żałośnie zwisały z
doniczek. Czekało go wiele pracy zanim odremontuje mieszkanie przed
przyszłoroczną urlopową wspinaczką w Alpach.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz