Jeden z
największych bździochowskich młynarzy, Mączyduch Cep, właściciel
młyna wodnego usytuowanego przy tamie na odnodze rzeczki
Bździochówki, z charakteru miał wiele ze swego nazwiska. Wrzaski
pełne niewybrednych epitetów nierzadko dolatywały aż do centrum
wsi. Cep wybudował też obok młyna magazyn wielkości nielichej
stodoły, w którym przechowywał i z którego sprzedawał wiele
gatunków mąk.
Sezonowo pracował u niego Portek Niefartek, zatrudniony na stałe w Przedsiębiorstwie Produkcji Rzeczy Pożądanych, wykorzystujący urlopy na dorabianie do pensji.
Z czystej dbałości o szczegóły należałoby w tym miejscu przypomnieć o pewnej historii Niefartka z jego szkolnym kolegą, Chrisiem Chodaczkiem, z którym łączyły Portka zażyłe koleżeńskie stosunki. Otóż Chrisio, który korzystając z koneksji rodzinnych, awansował na asystenta dyrektora, natychmiast po awansie przestał poznawać Portka i odpowiadać na jego pozdrowienia. Trwało to krótko i po odwołaniu go z tej funkcji znowu, jak gdyby nigdy nic, powrócił do znajomości z Portkiem, a jego „Cześć, co słychać” słychać było już z daleka.
Praca Niefartka w młynie była bardzo na rękę jego właścicielowi, Cepowi. Odpowiadało mu, że Portek nie uskarża się na warunki pracy, że ochoczo dźwiga ciężkie wory ze zbożem i z mąką. Dodatkowo Portek posiadający prawo jazdy na traktor rozwoził worki z mąką po okolicznych klientach, nie dbając o to, że czynność ta zajmowała mu sporo czasu, a za wiele przepracowanych nadgodzin nie żądał dodatkowej zapłaty. Pewnie dlatego Mączyduch Cep zatrudnionych pracowników traktował jak swoją własność i nie dziękował im za dodatkowy wysiłek, którego z czasem nie tylko zaczął wymagać, ale wręcz żądać. Dla niego zwyczajnie ludzie stanowili składnik jego majątku. A młyn – całe jego życie. W kantorze stała nawet kanapa, na której Mączyduch sypiał.
Zdarzyło się pewnego dnia, że Niefartek miał niefart. Pomylił się w liczeniu i na przyczepę ciągnika załadował o jeden worek mąki więcej niż należało. Cep odkrył niezgodność z zamówieniem, po czym z nawyku, nie pytając o wytłumaczenie, zrobił Niefartkowi piekielną awanturę. Jego ulubione: „Czy ty, kurwa, rozumiesz, co ja do ciebie mówię?!” grzmiało niemal nad całą Bździochową Doliną. Następnie trzykrotnie powtórzył Niefartkowi, ze jest za głupi. Nie ulegało wątpliwości, że chodzi o to, iż Niefartek jest za głupi, aby – mówiąc delikatnie – wyprowadzić Cepa w pole, lub – mówiąc dosadnie – aby Cepa oszukać. W żaden sposób nie przyjmował do wiadomości pomyłki. Nie dał sobie wytłumaczyć, że nie zawsze rzeczywistość jest taka, jak by się to mogło wydawać, sądząc po widoku. Dla niego sytuacja była jednoznaczna. Skoro na przyczepie był jeden worek za dużo, to znaczy tylko tyle, że Portek chciał go orżnąć. Koniec i kropka.
Dziwnym zrządzeniem losu niebawem miało miejsce pewne zdarzenie. Otóż na drugi dzień klientka opowiedziała Portkowi, co ją spotkało poprzedniego dnia, akurat pod nieobecność Portka.
– Wchodzę – relacjonowała zdarzenie – i widzę na stole pustą butelkę po wódce, a właściciel młyna śpi na kanapie. Nic, tylko się upił, pomyślałam, więc nic nie załatwię. Dlatego wycofałam się i przyjechałam dzisiaj.
Niefartka ogarnął śmiech. Cep często spał pod nieobecność klientów, był trzeźwy, a butelki po wódce od dawna używał do podlewania kwiatów.
Gdy Portek opowiedział szefowi tę historię, ten nawet się nie uśmiechnął, tylko wyszedł z kantorka. Nie znał słowa „przepraszam”.
Na podstawie tego, co ujrzały oczy, można by powiedzieć, że w młynie pracują złodziej z pijakiem.
Sezonowo pracował u niego Portek Niefartek, zatrudniony na stałe w Przedsiębiorstwie Produkcji Rzeczy Pożądanych, wykorzystujący urlopy na dorabianie do pensji.
Z czystej dbałości o szczegóły należałoby w tym miejscu przypomnieć o pewnej historii Niefartka z jego szkolnym kolegą, Chrisiem Chodaczkiem, z którym łączyły Portka zażyłe koleżeńskie stosunki. Otóż Chrisio, który korzystając z koneksji rodzinnych, awansował na asystenta dyrektora, natychmiast po awansie przestał poznawać Portka i odpowiadać na jego pozdrowienia. Trwało to krótko i po odwołaniu go z tej funkcji znowu, jak gdyby nigdy nic, powrócił do znajomości z Portkiem, a jego „Cześć, co słychać” słychać było już z daleka.
Praca Niefartka w młynie była bardzo na rękę jego właścicielowi, Cepowi. Odpowiadało mu, że Portek nie uskarża się na warunki pracy, że ochoczo dźwiga ciężkie wory ze zbożem i z mąką. Dodatkowo Portek posiadający prawo jazdy na traktor rozwoził worki z mąką po okolicznych klientach, nie dbając o to, że czynność ta zajmowała mu sporo czasu, a za wiele przepracowanych nadgodzin nie żądał dodatkowej zapłaty. Pewnie dlatego Mączyduch Cep zatrudnionych pracowników traktował jak swoją własność i nie dziękował im za dodatkowy wysiłek, którego z czasem nie tylko zaczął wymagać, ale wręcz żądać. Dla niego zwyczajnie ludzie stanowili składnik jego majątku. A młyn – całe jego życie. W kantorze stała nawet kanapa, na której Mączyduch sypiał.
Zdarzyło się pewnego dnia, że Niefartek miał niefart. Pomylił się w liczeniu i na przyczepę ciągnika załadował o jeden worek mąki więcej niż należało. Cep odkrył niezgodność z zamówieniem, po czym z nawyku, nie pytając o wytłumaczenie, zrobił Niefartkowi piekielną awanturę. Jego ulubione: „Czy ty, kurwa, rozumiesz, co ja do ciebie mówię?!” grzmiało niemal nad całą Bździochową Doliną. Następnie trzykrotnie powtórzył Niefartkowi, ze jest za głupi. Nie ulegało wątpliwości, że chodzi o to, iż Niefartek jest za głupi, aby – mówiąc delikatnie – wyprowadzić Cepa w pole, lub – mówiąc dosadnie – aby Cepa oszukać. W żaden sposób nie przyjmował do wiadomości pomyłki. Nie dał sobie wytłumaczyć, że nie zawsze rzeczywistość jest taka, jak by się to mogło wydawać, sądząc po widoku. Dla niego sytuacja była jednoznaczna. Skoro na przyczepie był jeden worek za dużo, to znaczy tylko tyle, że Portek chciał go orżnąć. Koniec i kropka.
Dziwnym zrządzeniem losu niebawem miało miejsce pewne zdarzenie. Otóż na drugi dzień klientka opowiedziała Portkowi, co ją spotkało poprzedniego dnia, akurat pod nieobecność Portka.
– Wchodzę – relacjonowała zdarzenie – i widzę na stole pustą butelkę po wódce, a właściciel młyna śpi na kanapie. Nic, tylko się upił, pomyślałam, więc nic nie załatwię. Dlatego wycofałam się i przyjechałam dzisiaj.
Niefartka ogarnął śmiech. Cep często spał pod nieobecność klientów, był trzeźwy, a butelki po wódce od dawna używał do podlewania kwiatów.
Gdy Portek opowiedział szefowi tę historię, ten nawet się nie uśmiechnął, tylko wyszedł z kantorka. Nie znał słowa „przepraszam”.
Na podstawie tego, co ujrzały oczy, można by powiedzieć, że w młynie pracują złodziej z pijakiem.
cdn…