Niejaki
Zenon Przyszyw, z wyglądu i charakteru, a zwłaszcza z postępowania
doskonale pasujący do opisu przeciętnego bździochowianina płci
męskiej, czyli takiego, co to nie wylewa za kołnierz, mimo tej
przeciętności doszedł w życiu do niewielkiej fortuny i postanowił
coś z nią zrobić. Ponieważ nie bawiło go inwestowanie na
giełdzie lub w obligacje, pakowanie forsy w złoto lub w parabanki
czy inne – jak to określił – pasienie pasibrzuchów, postanowił
wybudować dom. To w końcu też jest inwestycja. Zwłaszcza że
myślał o ożenku, choć tymczasem nie było jeszcze gwiazdeczki,
która kręciłaby się po orbicie wokół niego. No ale to zawsze
może się zmienić. I to dość nagle.
Wyobrażał
sobie, jak wprowadza swą wybrankę (na razie jeszcze wybrankę
bliżej nieokreśloną, bo żonę, gdy już do tego dojdzie,
tradycyjnie wniesie na rękach przez próg, a długi welon będzie
się za nią po ziemi ciągnął i ciągnął) do wspaniałego domu,
w którym wszystko ją zaskakuje. No właśnie, pomyślał, muszę
mieć taki dom, który będzie panienki zaskakiwał. Musi to być dom
inteligentny. Tu pomyślał o IQ. Nie bardzo wiedział, jak się
mierzy IQ domu, więc w tej kwestii postanowił zaufać architektowi.
W
jakiś czas po tym postanowieniu wprowadzał się do swojego
wymarzonego inteligentnego domu. No, po prostu raj na ziemi. Było to
istne cacko. Szyk, elegancja i nowoczesność w każdym calu.
Już
z samego rana, o godzinie, że lepszej nie mógłby sobie wymarzyć,
obudziły go czule wyszeptane gdzieś spod poduszki słówka:
–
Zenuś, Zenulek, obudź się. Pora wstawać.
I
od razu doleciał go aromat świeżutko zaparzonej kawy. Przeciągnął
się z lubością w gładkiej satynowej pościeli. Cóż za boskie
życie, pomyślał. Zapach kawy o poranku zawsze go nastrajał
optymistycznie. A do tego przez powolutku odsłaniane story wsączały
się do sypialni pierwsze promienie słoneczne rozświetlające
półmrok, które nastroiły go jeszcze bardziej optymistycznie. Żyć,
nie umierać, śmiał się sam do siebie. Serce mu się radowało,
jak już dawno mu się nie radowało. Czuł, że tego dnia był w
stanie przeprowadzić przez jezdnię wszelkie staruszki, choćby
nawet tego nie chciały.
Po
pysznym śniadaniu dom zaserwował mu jak najbardziej właściwie
schłodzone piwo. Potem na pstryknięcie drugie, trzecie i kolejne.
Tak zszedł dzień aż do wieczora. Ile tych piw było, Zenon nie
pamiętał. Tak samo nie pamiętał, czy był obiad i kolacja.
Wierzył jednak w inteligencję domu i zakładał, że były.
Dokładnie ululany położył się spać. Rano doleciał go aromat
świeżutko zaparzonej kawy i charakterystyczny dźwięk, coś w
rodzaju „psyt”,
wydawany przez otwieraną butelkę z piwem. Uwielbienie Zenona dla
domu niepomiernie w tym momencie wzrosło. Był wniebowzięty.
Wieczorem z pełnym zaufaniem, że był obiad i kolacja, dokładnie
ululany położył się spać.
Mijały
dni, tygodnie, a później lata. Przemysł browarniczy nadążał za
konsumpcją Zenona, Zenon nadążał za przemysłem browarniczym, tak
że owa machiana produkcyjno–konsumpcyjna działała bez zarzutu.
No
i wtedy na horyzoncie, a ściślej na Zenkowej orbicie pojawiła się
ona. A właściwie ONA. Od tej pory oboje starali się nadążać za
przemysłem browarniczym, a przemysł browarniczy za ich konsumpcją.
Tyle tylko, że Zenon nie nadążał za konsumpcją ONEJ. ONA zaś
tak sobie upodobała inteligencję domu, że w końcu zażądała
ślubu.
Zgodnie
ze swym wcześniejszym postanowieniem Zenon wziął na ręce pannę
młodą, czyli ONĄ, by przenieść ją przez próg. Och, oczywiście
– nie pannę młodą, tylko już wtedy żonę. Ale ponieważ nie
było to łatwe, bo mimo solidnej postury, ciężko było Zenonowi
unieść kobietę – co tu kryć – o jeszcze solidniejszej
posturze niż jego. Dalej już nie było jak w marzeniach. Welon
zahaczył o próg, Zenon stracił równowagę i aby się nie
przewrócić, popędził z ONĄ na rękach przez długi hol i wpadł
do salonu. Gdzie jednak się przewrócił. Rumor i huk były
potworne. Coś w rodzaju trzęsienia ziemi. Potoczyli się oboje aż
pod wyjście na taras.
Następnego
ranka świeżo upieczonych małżonków nie powitał aromat świeżutko
zaparzonej kawy, nie wsączyły się też do sypialni pierwsze
promienie słoneczne przepuszczane przez rozsuwające się story,
gdyż story się nie rozsunęły. Nie zostały też wyszeptane czule
slówka: „Zenuś,
Zenulek”. Czar
inteligentnego domu prysł.
Zenon
nie zdążył wniknąć w przyczynę owej zmiany, gdyż w te pędy
musiał ONEJ – swojej małżonce – zaparzyć kawę.
I
tak już zostało. Inteligencja domu zniknęła, a zaczęło się
normalne, czyli trudne życie. Zenon jeszcze próbował interweniować
u architekta, ale ten tylko rozłożył ręce i wtulił głowę w
ramiona. Zenonowi nie pozostało więc nic innego, jak się z tym
pogodzić. Cóż innego mógł zrobić?
I
tylko złośliwi po wsi gadali, że to jakieś tam AjKju domu jest
wyższe od Zenonowego i ONEJ, Przyszywanej, jak ją określano, razem
wziętych.
cdn…