Ferdynand
Furiatko, ten sam, który po bezskutecznych próbach przechytrzenia
swego kota Rudolfa, w końcu się z nim zaprzyjaźnił, bardzo
zmarkotniał po jego stracie. Bo – jak pamiętamy – któregoś
wiosennego dnia Rudolf zniknął nieodwołalnie bez pożegnania z
domku na przedwsiu Bździochów, gdzie zamieszkiwał wraz ze swym
właścicielem.
–
Nie zostawił żadnego listu pożegnalnego – biadolił Ferdynand. –
Ani be, ani me, ani pocałuj mnie w de. Że o kukuryku nie wspomnę.
Taki
był Rudolf. Po jakimś czasie doszły Ferdynanda słuchy o jakiejś
bandzie Rudego, ale czy to mogło mieć związek z Rudolfem, wątpił.
Długo chodził osowiały i nie mógł sobie znaleźć miejsca.
Dodatkowo
od tej pory Ferdynand podupadł na zdrowiu. Czy to z tęsknoty, czy
też z braku ruchu, który wymuszał na nim Rudolf w czasie gonitw,
nie wiadomo. W każdym razie Ferdynandowi zaszwankowały stawy
kolanowe, których ból mu już tak doskwierał, że w końcu
postanowił je leczyć.
I
tu się zaczęła droga przez mękę, jeszcze większa niż przeboje
z Rudolfem w czasie najintensywniejszych zmagań. Należało zacząć
od prześwietlenia, którego zażądał stawolog, czyli specjalista od
stawów. Innymi słowy – ortopeda. Zdjęcia należało wykonać na
stojąco z dwóch stron, opis był zbędny. Ferdynand stawił się w
gabinecie rentgenowskim, ale zapomniał skierowania. Gdy wrócił ze
skierowaniem, okazało się, że zapomniał okularów, aby złożyć
swój podpis. Wreszcie za trzecim powrotem miał już wszystko, co
niezbędne. Potem, przy odbiorze okazało się, że zdjęcia są
jednak z opisem i tak jakoś wyszło, że odebrał same opisy, bez
zdjęć. Zrobił więc jeszcze jedną rundę przychodnia – dom.
Zdjęcia
udały się nad wyraz. Prócz stawów kolanowych Ferdynand
prześwietlił sobie jeszcze kręgosłup, kilka żeber, płuca i ząb
trzonowy. Dla formalności dodam – górną prawą siódemkę.
Wszystko w pozycji stojącej, leżącej i dodatkowo w siedzącej.
Ortopeda,
którego ubawiły te perypetie, wszystko dokładnie obejrzał, nie
dopatrzył się jakichś poważniejszych schorzeń czy też
zwyrodnień, odprowadzając Ferdynanda do drzwi, poklepał go po
plecach i na odchodnym opowiedział mu dowcip z serii przychodzi baba
do lekarza. Dowcip à propos.
–
Panie doktorze – mówi baba – mam wodę w kolanach.
–
A ja – odparł lekarz – mam cukier w kostkach.
Grunt
to świadomość. Bóle stawów ustały.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz