Statystycznie
rzecz biorąc, w Ośrodku Zdrowia Psychicznego w Bździochach
kierowanym sprawnie przez doktora Stefana Mondrallę rezydowali różni
wielcy i to wcale nie jako odosobnione przypadki. Najwięcej było
Napoleonów. Zdarzało się, że co najmniej pięciu Bonapartych, bo
tylko Bonapartowie „odpoczywali”
po trudach walki pod Waterloo w tym odosobnionym, spokojnym miejscu,
przechadzali się po parku z ręką wsuniętą za połę munduru i
pozdrawiali się z pełnym szacunku ukłonem.
W
ustronnych ostępach parku spacerował zadumany Mickiewicz i obmyślał
czternastą księgę „Pana
Tadeusza”. O
każdej nowej myśli powiadamiał pisemnie Grażynę. Całe stosy
jego listów zalegały szuflady Mondrallowego biurka. Pewnie
korespondencja nie byłaby tak obszerna, gdyby doktor nie odpisywał
mu kurtuazyjnie w imieniu
Grażyny, a raczej jako Grażyna.
Doktor
Mondralla i inni lekarze byli wręcz zasypywani wynalazkami Leonarda
da Vinci. Po demonstracji lotu helikoptera ledwo udało się
odratować geniusza. Cały w gipsie, tylko z jedną ręką
nieuszkodzoną wziął się za malowanie obrazów. Namalowany przez
niego portret Giocondy ozdobił centralny punkt holu, aby mógł być
podziwiany przez wszystkich
pensjonariuszy, personel i odwiedzających.
W
zasadzie, co pacjent to jakiś szczególny przypadek. Dlatego
wcale nie zdziwiło doktora Mondralli, gdy podszedł do niego kiedyś
jeden z nich,
niejaki Pierepałko,
i konspiracyjnym półszeptem poinformował:
–
Panie doktorze, od pewnego czasu słyszę głos Lenina.
–
Interesujące – odparł doktor. – I co mówi?
–
Pyta, czy już pora zacząć rewolucję. Chciałem się spytać pana
doktora, co mam mu odpowiedzieć.
–
A jak pan uważa?
–
Myślę, że już pora zacząć. Nie można dłużej zwlekać, bo sam
pan doktor widzi, co się dzieje.
–
A co się dzieje?
–
Car wydał rozkaz, że wszystkich trzeba na Sybir. Rozumie pan?
Wszystkich. Więc nie ma na co czekać. Lenin radzi, żeby już
zaczynać.
–
No dobrze – Mondralla udawał, że się zastanawia. – Ale wie
pan, że będzie dużo trupów. Za dużo. Nie poradzimy sobie z nimi.
Niech pan to jeszcze przemyśli.
Na
takim etapie przygotowań się rozstali. Doktor poszedł do swoich
obowiązków, a pacjent (później się wydało, że to krewny
Dzierżyńskiego, a konkretnie szwagier, trzeci
mąż Aldony) do swojej
sali, aby przemyśleć całą sytuację.
Następnego
dnia jeszcze przed
śniadaniem
Pierepałko zagadnął
doktora Mondrallę:
–
Wie pan co? Przemyślałem całą sprawę. Rzeczywiście, będzie za
dużo trupów. Już powiedziałem Leninowi, żeby się wstrzymał.
Przynajmniej do lata.
–
A co z carem? – dociekał doktor.
–
Car też się zgodził. Nawet ogłosił dekret, żeby nie było
rewolucji.
–
No, to mi ulżyło. Teraz możemy spokojnie iść na śniadanie.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz