sobota, 20 kwietnia 2019

264. Świąteczne ale jaja

          Niejaki Dudul Formalina, sekretarz POP w Zakładzie Udoskonalania Robót Wszelkich, z racji ubioru zwany Arbuzem, wierząc w świetlaną przyszłość formacji, której służył, i w tak samo świetlaną przyszłość Bździochów, Bździochowej Doliny i całego kraju pod rządami owej formacji, przykładał niezwykłą wagę do tradycji. Uważał, poważał i szanował nie tylko święta państwowe, ale też kościelne i wszelkie inne, choć nie był pewien, czy takowe istnieją.
          Święta państwowe, wiadomo, szanował ze względu na swoje popowanie – pochody pierwszomajowe w jego wykonaniu były perełkami na niespotykaną skalę, pełne wdzięcznych haseł i w nietuzinkowej oprawie. Krótko mówiąc, przepych i raj dla oka. Natomiast ze świętami kościelnymi – zapewne pod naciskiem rodziny – było już nieco skromniej. Na niedzielne msze dla zmylenia szyków uczęszczał do kościołów w odległych miejscowościach, co tydzień do innej. Podejrzewał, że inni wyznawcy jego światopoglądu robią tak samo, ale głupio byłoby się z nimi spotkać w kościelnej nawie. A przecież o wiele prościej byłoby zebrać wszystkich i pojechać na mszę wynajętym autobusem. Górę brała jednak opcja indywidualnego kamuflażu. Tak to było i tak to trwało.
          Któregoś roku przed Wielkanocą Formalina postanowił zrobić prezent swoim ośmiu współpracownikom. W tajemnicy przed nimi zakupił dziewięć (bo o sobie też pomyślał) trzydziestosztukowych paletek nietuzinkowych jaj. Cóż to były za jaja! Były to gotowe, misternie wykonane pisanki, jak by się rzekło, prześlicznej urody. Wszystkie były ręcznie malowane w tradycyjne wzory z kresów Kresów Wschodnich przez członkinie bździochowskiego Koła Gospodyń Wiejskich. Po prostu cud nad Wisłą, a ściślej – nad Bździochówką. Poszła na to cała partyjna świąteczna premia.
          Niespodzianka miała być objawiona ostatniego przedświątecznego dnia pracy pod sam fajrant. Jak niespodzianka to niespodzianka. Cóż to będzie za radość, wyobrażał sobie Arbuz, w domach koleżanek i kolegów obdarowanych przepięknymi pisankami. W wyobraźni też widział zaskoczone miny współpracowników, gdy im wręczy takie świąteczne zajączkowe prezenty. Aby dobrze się przygotować do tego zadania, opróżnił z papierzysków (tak nieformalnie nazywał dokumenty) wszystkie osiem szuflad swojego biurka – po cztery z każdej strony, po czym delikatnie wsunął do każdej z nich paletkę z pisankami i równie delikatnie wsunął. Dziewiątą, czyli swoją paletkę, z braku miejsca zostawił na wierzchu.
          Efekt był piorunujący, a zaskoczenie współpracowników większe od zamierzonego. Tuż przed fajrantem Formalina vel Arbuz zebrał grono koleżanek i kolegów, które ustawił półkolem przy biurku. Następnie zdecydowanymi ruchami rąk powysuwał szuflady. Dopiero po wysunięciu ostatnich zorientował się, że coś jest nie w porządku. Wszystkie pisanki, dokładnie wszystkie, były potłuczone. Po prostu wysuwając gwałtownie kolejne szuflady, zahaczał jajkami o krawędzie szuflad znajdujących się wyżej, a te… Animusz, z jakim Arbuz to robił, sprawił, że w ogóle nie słyszał trzasku pękających jajek. No i w ten sposób osiągnął ów piorunujący efekt.
          Epilog tej historii jest podwójny. Pierwszy jest taki, że w tej sytuacji nie wypadało zrobić inaczej, jak tylko obdarować koleżeństwo pisankami ze swojej, będącej na widoku paletki. Co też uczynił, zostawiając sobie jedną sztukę na pocieszenie, czym naprawdę uradował swoją rodzinę. Resztę przemilczał.
          Epilog drugi był mniej przyjemny, gdyż nie wiadomo z jakich powodów panie gospodynie wiejskie zrobiły pisanki z surowych jajek. Tylko ktoś, kto nie sprzątał rozbitego jajka, może pomyśleć, że to nic takiego. Nawet nie wie, w jakim jest błędzie. Formalina miał do uprzątnięcia tych jaj dwieście czterdzieści. Teraz ja przemilczę, jak mu to szło i co przy tym mówił. Wesołych Świąt!

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz