Niejaki
Dudul Formalina, sekretarz POP w Zakładzie Udoskonalania Robót
Wszelkich, z racji ubioru zwany Arbuzem, wierząc w świetlaną
przyszłość formacji, której służył, i w tak samo świetlaną
przyszłość Bździochów, Bździochowej Doliny i całego kraju pod
rządami owej formacji, przykładał niezwykłą wagę do tradycji.
Uważał, poważał i szanował nie tylko święta państwowe, ale
też kościelne i wszelkie inne, choć nie był pewien, czy takowe
istnieją.
Święta
państwowe, wiadomo, szanował ze względu na swoje popowanie –
pochody pierwszomajowe w jego wykonaniu były perełkami na
niespotykaną skalę, pełne wdzięcznych haseł i w nietuzinkowej
oprawie. Krótko mówiąc, przepych i raj dla oka. Natomiast ze
świętami kościelnymi – zapewne pod naciskiem rodziny – było
już nieco skromniej. Na niedzielne msze dla zmylenia szyków
uczęszczał do kościołów w odległych miejscowościach, co
tydzień do innej. Podejrzewał, że inni wyznawcy jego światopoglądu
robią tak samo, ale głupio byłoby się z nimi spotkać w
kościelnej nawie. A przecież o wiele prościej byłoby zebrać
wszystkich i pojechać na mszę wynajętym autobusem. Górę brała
jednak opcja indywidualnego kamuflażu. Tak to było i tak to trwało.
Któregoś
roku przed Wielkanocą Formalina postanowił zrobić prezent swoim
ośmiu współpracownikom. W tajemnicy przed nimi zakupił dziewięć
(bo o sobie też pomyślał) trzydziestosztukowych paletek
nietuzinkowych jaj. Cóż to były za jaja! Były to gotowe,
misternie wykonane pisanki, jak by się rzekło, prześlicznej urody.
Wszystkie były ręcznie malowane w tradycyjne wzory z kresów Kresów
Wschodnich przez członkinie bździochowskiego Koła Gospodyń
Wiejskich. Po prostu cud nad Wisłą, a ściślej – nad
Bździochówką. Poszła na to cała partyjna świąteczna premia.
Niespodzianka
miała być objawiona ostatniego przedświątecznego dnia pracy pod
sam fajrant. Jak niespodzianka to niespodzianka. Cóż to będzie za
radość, wyobrażał sobie Arbuz, w domach koleżanek i kolegów
obdarowanych przepięknymi pisankami. W wyobraźni też widział
zaskoczone miny współpracowników, gdy im wręczy takie świąteczne
zajączkowe prezenty. Aby dobrze się przygotować do tego zadania,
opróżnił z papierzysków (tak nieformalnie nazywał dokumenty)
wszystkie osiem szuflad swojego biurka – po cztery z każdej
strony, po czym delikatnie wsunął do każdej z nich paletkę z
pisankami i równie delikatnie wsunął. Dziewiątą, czyli swoją
paletkę, z braku miejsca zostawił na wierzchu.
Efekt
był piorunujący, a zaskoczenie współpracowników większe od
zamierzonego. Tuż przed fajrantem Formalina vel Arbuz zebrał grono
koleżanek i kolegów, które ustawił półkolem przy biurku.
Następnie zdecydowanymi ruchami rąk powysuwał szuflady. Dopiero po
wysunięciu ostatnich zorientował się, że coś jest nie w porządku.
Wszystkie pisanki, dokładnie wszystkie, były potłuczone. Po prostu
wysuwając gwałtownie kolejne szuflady, zahaczał jajkami o
krawędzie szuflad znajdujących się wyżej, a te… Animusz, z
jakim Arbuz to robił, sprawił, że w ogóle nie słyszał trzasku
pękających jajek. No i w ten sposób osiągnął ów piorunujący
efekt.
Epilog
tej historii jest podwójny. Pierwszy jest taki, że w tej sytuacji
nie wypadało zrobić inaczej, jak tylko obdarować koleżeństwo
pisankami ze swojej, będącej na widoku paletki. Co też uczynił,
zostawiając sobie jedną sztukę na pocieszenie, czym naprawdę
uradował swoją rodzinę. Resztę przemilczał.
Epilog
drugi był mniej przyjemny, gdyż nie wiadomo z jakich powodów panie
gospodynie wiejskie zrobiły pisanki z surowych jajek. Tylko ktoś,
kto nie sprzątał rozbitego jajka, może pomyśleć, że to nic
takiego. Nawet nie wie, w jakim jest błędzie. Formalina miał do
uprzątnięcia tych jaj dwieście czterdzieści. Teraz ja przemilczę,
jak mu to szło i co przy tym mówił. Wesołych Świąt!
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz