–
Przebieraj się – powiedział komisarz Chwalimierz Ciutgrzmot do śledczego
Rympała Przypałki, kładąc na jego biurku sutannę. – Tylko nie zapomnij o
koloratce – dodał, nie zwracając uwagi na całkowite osłupienie swego
podwładnego. Biblijny słup soli wydałby się przy nim zwykłą solniczką.
– Ale że
co? – wydukał w końcu Przypałko inteligentnie.
– Jajco
– odpowiedział komisarz z lekką irytacją w głosie. – Idziemy na akcję.
–
Będziemy kogoś nawracać? – Przypałko zaczął przychodzić
do siebie.
– Coś w
tym guście. No pospiesz się, bo każda chwila jest cenna. W każdym momencie może
dojść do tragedii.
Przypałce
przeleciała przez myśl historia Świątyni
Ludu, sekty w Ameryce, w której tysiąc wiernych odebrało sobie życie. Po paru chwilach był gotów do wyjścia. Sutanna leżała na nim jak ulał. Przejrzał się jeszcze w lusterku z puderniczki,
którą zapomniała wziąć jakaś wesoła panienka po przesłuchaniu i szarpnął za
klamkę. Po drugiej stronie drzwi stał biskup z twarzą komisarza.
– Ooo! –
Przypałko aż podskoczył ze zdziwienia. Nie miał jednak czasu dziwić się dłużej,
bo biskup, w osobie przełożonego, pociągnął go w stronę schodów.
– Od tej
chwili – pouczył komisarz – będziesz się zwracał do mnie „wasza wielebność”, bo jak powiesz „komisarzu”, zrobi się
straszna draka.
– Tak
jest, szefie – zapewnił go Przypałko. – To znaczy wasza wielebność.
Pędzili
radiowozem na sygnale przez pół Bździochów. Prowadził Ciutgrzmot. Przypałko nie
miał pojęcia, dokąd jadą. Zostawili samochód w jakimś podwórku i parę przecznic
pokonali pieszo. Po drodze komisarz w roli biskupa objaśnił co nieco swemu podwładnemu o roli szeregowego księdza.
Im
bardziej zbliżali się do celu, tym gęściej i głośniej było na ulicach.
Z narastającego z każdym krokiem gwaru zaczęły dobiegać pojedyncze słowa
modlitwy. Wreszcie tłum stał się tak gęsty, że gdyby nie przebranie,
policjantom nie udałoby się przez niego przecisnąć. A musieli się dostać na
drugie piętro jednego z leciwych budynków leżących około stu metrów dalej. Na
szczęście ludzie rozstępowali się z szacunkiem. Zewsząd było słychać „pochwalony”,
„pochwalony”. Policjanci odkłaniali się uprzejmie. Komisarz starał się ukryć
cisnący na usta śmiech, a śledczy z przerażeniem przyglądał się uduchowionym rozmodlonym i rozśpiewanym ludziom.
Wreszcie dotarli do budynku, przedarli się przez zatłoczone schody
i dostali do mieszkania. Weszli i stanęli jak wryci. Poczuli
się jak w kościele. Na przykrytym białym obrusem prowizorycznym
ołtarzu, zrobionym ze stołu i krzeseł, stał obraz przedstawiający głowę Chrystusa. Klęczący ludzie kiwali się dziwnie, raz w lewo, raz w prawo,
nie przestając się modlić. Po chwili pierwszy rząd powstał i zaczął przeciskać
się do wyjścia, a pozostałe rzędy na klęczkach przesunęły się do przodu. Od razu na wolne miejsce z
tyłu uklękli następni. Chętnych wciąż napływało. Każdy z wychodzących wrzucał do skarbonki „co łaska”.
Komisarz biskup,
czy też biskup komisarz, mrugnął do śledczego księdza, czy też
księdza śledczego, aby rozpocząć akcję.
–
Szanowni wierni – zaczął Ciutgrzmot, stając przed ołtarzem i rozkładając ręce
wzorem prawdziwego księdza. Przypałko ze złożonymi jak do modlitwy rękoma
pochylił głowę, co miało oznaczać pokorę i przytaknięcie słowom biskupa. – W
kurii doszliśmy do wniosku – ciągnął dalej Ciutgrzmot – że w tak prymitywnych
warunkach, jakie tutaj panują, trudno się skupić na modlitwie. Dlatego
postanowiliśmy przenieść obraz na polanę w Lasku Bździochowskim. Ja, asekurowany
przez księdza proboszcza, będę niósł obraz, a wy, moje owieczki, idźcie za
nami.
Po czym,
nie zważając na gospodarzy, którzy nie wiedzieli, czy protestować czy nie, wziął
obraz i wznosząc go ponad głowę, zaczął przeciskać się do wyjścia. Dobre pół
godziny minęło, nim dobrnął do bramy, Lud ściśnięty do utraty tchu uformował potężny orszak i ruszył za „duchownymi”. Procesja w pobożnym skupieniu
dotarła do Lasku Bździochowskiego
dotarła do Lasku Bździochowskiego
„Co teraz?”, kombinował w myślach komisarz. „Może
będę się kręcił po lesie tak długo, aż im się znudzi. A jeśli sobie nie pójdą?”,
rozważał coraz bardziej przerażony. „Co wtedy? Zapytać o radę Przypałki? Nie, nie ma sensu”.
I wtedy
niespodziewanie Przypałko przyszedł mu w sukurs. Wypatrzył na czubku jednego z
drzew świeżo wyrośnięte gałązki ułożone w regularny krzyż. Wskazał je takim
gestem, aby wszyscy widzieli, po czym podbiegł do drzewa i przygiął dolną gałąź
tak, by można było na niej postawić obraz. Wierni natychmiast otoczyli drzewo i
rzucili się na kolana.
– Co
teraz? – zapytał Ciutgrzmot Przypałki z wyraźną ulgą. Prawdę mówiąc, nie spodziewał
się po nim takiej pomysłowości.
– Jak to
co? – odparł Przypałko. Już mu się cisnęło na usta słowo „jajco”, ale ugryzł
się w język i rzucił krótko:
– Sp…my!
Ledwo
weszli do biura i zdjęli księże stroje, zadzwonił telefon. Kierownik referatu
budowlanego dziękował policji za uchronienie przed katastrofą budowlaną. Pod
ciężarem tylu ludzi budynek mógł się zawalić. Teraz niech się martwi kierownik
referatu ochrony środowiska, jak ochronić las przed zadeptaniem.
– Kiedy
już obaj policjanci siedzieli przy swoich biurkach, popijając ulubioną herbatę
marki Ulung, której niespożyte zapasy
zalegały magazyn, odezwał się Przypałko:
– Wasza
wielebność, to znaczy szefie – poprawił się szybko – o co właściwie chodziło z
tym obrazem, bo nie kumam? I co ci ludzie tak się przed nim kiwali?
– Nie
zauważyłeś? To japońska technika. Jak patrzyłeś z jednej strony, to Jezus na
ciebie spoglądał normalnie. Jak się przesunąłeś w bok, to przymykał jedno oko. Ci
tam myśleli, że to cud, że Jezus puszczał do nich oczko.
Zasiorbnął
łyk herbaty, rozparł się wygodnie na krześle i dodał nieco filozoficznie.
– Są
różne cuda. Gałązki ukształtowane w regularny
krzyż, które wypatrzyłeś – to cud natury. A japoński obraz – to cud techniki.
Już miał siorbnąć kolejny łyk herbaty, gdy sobie coś
uświadomił.
– Zaraz,
zaraz, tam była puszka, do której ludzie wrzucali pieniądze. Zbieraj się,
jedziemy ich zdjąć. Za oszustwo. Habit zostaw. Teraz wystąpimyw naszych
firmowych strojach.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz