sobota, 10 sierpnia 2019

280. Do dziecka trzeba zrozumiale


          Pimpek Naderchudow był nader szczupłym i wesołym ośmioletnim chłopcem, któremu po zjedzeniu kradzionych wiśni z pestkami, zapełnił się wyrostek robaczkowy. Wprawdzie nie zapełnił się robaczkami, tylko rzeczonymi pestkami z wiśni, ale czym by się nie zapełnił, to i tak musiał się poddać operacji jego wycięcia. A to z kolei wiązało się z pobytem w szpitalu, kilkunastodniowym zresztą. I tak Pimpek Naderchudow trafił na oddział chirurgiczny bździochowskiego szpitala, w fachowe ręce doktora Skalpela.
          Dwa sława wtrącenia na temat Pimpka. Był on jednym z synów w licznej rodzinie Naderchudowów, jak to na kresach Kresów Wschodnich było w modzie. Czyli nic nadzwyczajnego. Lecz rodzinę tę wyróżnia pewien szczegół, a właściwie epizod z czasów, gdy formowały się ojczyste granice. Jakimś trafem wyszło, że granica ze wschodnim sąsiadem, którego nazwy wymieniać nie trzeba, bo już chyba neandertalczycy mówili po rosyjsku, a na ścianach jaskiń pisali cyrylicą, będzie przebiegać niemal przez sam środek gospodarstwa Naderchudowów. Nawet dom miałby być przedzielony na pół. Aby do tego nie doszło, Naderchudowowie powinni podjąć decyzję, po której stronie granicy chcieliby się znaleźć. Takie pytanie zadano więc ojcu Pimpka, Timurowi, gdy go poproszono o stawiennictwo w bździochowskim sołectwie w tej sprawie. Timur, który swą wiedzę czerpał z przekazów z pokolenia na pokolenie, nie zastanawiał się zbyt długo. Odpowiedział krótko:
          – Po tej.
          Na pytanie: dlaczego, odparł równie krótko:
          – Bo w Związku Radzieckim są straszne mrozy.
          I tak to rodzina Naderchudowów nie ruszając się z miejsca, osiedliła się na kresach Kresów Wschodnich. Wschodniojęzyczne nazwisko Timur sobie zostawił. Sobie i rodzinie.
          Wróćmy teraz do Pimpka, którego niezdrobniałe imię brzmiało Pimpecjusz (Timur słyszał coś o starożytności i to był efekt tego słyszenia). Chłopak snuł się po szpitalu z wyraźnie cierpiącą miną. Zniknęła gdzieś jego wesołość. Zarówno pielęgniarki, jak i inni pacjenci dopytywali się go o przyczynę, lecz bezskutecznie. Przypuszczano, że to z żalu za utratą wyrostka, bądź co bądź pewnej jego własności, a tych w niezamożnej rodzinie nie było zbyt wiele. Tego jednak zwrócić mu się nie dało.
          – Chcesz siusiu? – pytano więc z troską.
          – Nie – brzmiała za każdym razem odpowiedź.
          – Chcesz kupkę?
          – Nie.
          Pimpek dalej chodził i cierpiał.
          Wreszcie pewien staruszek z Kresów, któremu także wycięto ślepą kiszkę zwaną bardziej naukowo wyrostkiem robaczkowym, zwrócił się do niego bardziej zrozumiale:
          – Będziesz szczać? Będziesz srać?
          – Tak! – odwrzasnął chłopak i dał się zaprowadzić do toalety, w której porcelanową muszlę zobaczył po raz pierwszy w życiu.
          Od tej pory radość powróciła do Pimpka.

          cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz