Pimpek
Naderchudow był nader szczupłym i wesołym ośmioletnim chłopcem,
któremu po zjedzeniu kradzionych wiśni z pestkami, zapełnił się
wyrostek robaczkowy. Wprawdzie nie zapełnił się robaczkami, tylko
rzeczonymi pestkami z wiśni, ale czym by się nie zapełnił, to i
tak musiał się poddać operacji jego wycięcia. A to z kolei
wiązało się z pobytem w szpitalu, kilkunastodniowym zresztą. I
tak Pimpek Naderchudow trafił na oddział chirurgiczny
bździochowskiego szpitala, w fachowe ręce doktora Skalpela.
Dwa sława
wtrącenia na temat Pimpka. Był on jednym z synów w licznej
rodzinie Naderchudowów, jak to na kresach Kresów Wschodnich było w
modzie. Czyli nic nadzwyczajnego. Lecz rodzinę tę wyróżnia pewien
szczegół, a właściwie epizod z czasów, gdy formowały się
ojczyste granice. Jakimś trafem wyszło, że granica ze wschodnim
sąsiadem, którego nazwy wymieniać nie trzeba, bo już chyba
neandertalczycy mówili po rosyjsku, a na ścianach jaskiń pisali
cyrylicą, będzie przebiegać niemal przez sam środek gospodarstwa
Naderchudowów. Nawet dom miałby być przedzielony na pół. Aby do
tego nie doszło, Naderchudowowie powinni podjąć decyzję, po
której stronie granicy chcieliby się znaleźć. Takie pytanie
zadano więc ojcu Pimpka, Timurowi, gdy go poproszono o stawiennictwo
w bździochowskim sołectwie w tej sprawie. Timur, który swą wiedzę
czerpał z przekazów z pokolenia na pokolenie, nie zastanawiał się
zbyt długo. Odpowiedział krótko:
– Po tej.
Na pytanie:
dlaczego, odparł równie krótko:
– Bo w
Związku Radzieckim są straszne mrozy.
I tak to
rodzina Naderchudowów nie ruszając się z miejsca, osiedliła się
na kresach Kresów Wschodnich. Wschodniojęzyczne nazwisko Timur
sobie zostawił. Sobie i rodzinie.
Wróćmy
teraz do Pimpka, którego niezdrobniałe imię brzmiało Pimpecjusz
(Timur słyszał coś o starożytności i to był efekt tego
słyszenia). Chłopak snuł się po szpitalu z wyraźnie cierpiącą
miną. Zniknęła gdzieś jego wesołość. Zarówno pielęgniarki,
jak i inni pacjenci dopytywali się go o przyczynę, lecz
bezskutecznie. Przypuszczano, że to z żalu za utratą wyrostka,
bądź co bądź pewnej jego własności, a tych w niezamożnej
rodzinie nie było zbyt wiele. Tego jednak zwrócić mu się nie
dało.
– Chcesz
siusiu? – pytano więc z troską.
– Nie –
brzmiała za każdym razem odpowiedź.
– Chcesz
kupkę?
– Nie.
Pimpek
dalej chodził i cierpiał.
Wreszcie
pewien staruszek z Kresów, któremu także wycięto ślepą kiszkę
zwaną bardziej naukowo wyrostkiem robaczkowym, zwrócił się do
niego bardziej zrozumiale:
–
Będziesz szczać? Będziesz srać?
– Tak! –
odwrzasnął chłopak i dał się zaprowadzić do toalety, w której
porcelanową muszlę zobaczył po raz pierwszy w życiu.
Od tej pory
radość powróciła do Pimpka.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz