sobota, 9 maja 2020

319. Pójdź, dziecię…

           Wejście Cyprka Szczypieżonka na dyrekcyjną naradę i zademonstrowanie zebranemu tam gronu ni z gruszki, ni z pietruszki wzoru Einsteina, które wszystkich wprawiło w osłupienie (oczywiście nie sam wzór, powszechnie znany, a występ, czyli wtargnięcie Cyprka), miało swoje uzasadnienie. Ale zanim się ono znalazło i dotarło do wszystkich zainteresowanych, upłynęło trochę czasu. Tymczasem pozostali laboranci w dziale projektowo-konstrukcyjnym zaczęli patrzeć na swojego kolegę po fachu z lekkim zdziwieniem. O ile ogólnie było wiadomo, czego można się spodziewać po Bronsiu Wyżłopie, o tyle Cyprek okazał się nieprzewidywalny. Dlatego niektórzy za plecami Szczypieżonka kręcili nieznacznie kółko na czole z wymownym wzrokiem wskazującym obiekt godny tego kółka.
           W ciągu tygodnia, z sytuacji tej miał ubaw nie tylko dział, zatrudniający Cyprka, lecz śmiała się z tego bodaj cała Fabryka Sztućców Dwukrotnego Użytku. W ciągu miesiąca wiedziały o tym Bździochy, a po dwóch miesiącach historię tę podawali sobie z ust do ust wszyscy mieszkańcy Bździochowej Doliny.
           Znalazł się jednak mądry, który rozszyfrował rzecz całą. Według jego teorii, rozwiązania należało szukać w fanatycznej religijności delikwenta i związanym z nią specyficznym spojrzeniem na otaczający świat. Szczypieżonek uważał na przykład, że pieśniami można określać wyłącznie utwory o religijnej treści. Wszystkie pozostałe dzieła to po prostu piosenki. Tym mądrym, który znalazł wyjaśnienie dziwnego występu Cyprka na naradzie, okazał się jego laboratoryjny kolega, Szkiełek Oczko. Znalazł on w internecie wyjaśnienie wzoru Einsteina, gdzie po prostu napisano, że ten najsłynniejszy wzór fizyczny świata jest dla wielu symbolem nowoczesnej fizyki lub nawet prawie obiektem religijnego zafascynowania. I tak w istocie musiało być.
           Dyrektor fabryki zastanawiał się nawet, czy taki oryginał nie powinien poszukać sobie pracy w bardziej oryginalnym miejscu, choćby w przykościelnej salce katechetycznej. Jakimś cudem takie dyrektorskie przemyślenie wymknęło się z jego gabinetu i dotarło do Cyprka. A ten doszedł do wniosku, że trzeba zacząć działać, bo tak dobrze jak tutaj nie będzie mu nigdzie. Toteż zebrał się na odwagę (teraz potrzebował odwagi, bo wtedy, wpadając ze swoją einsteinowską rewelacją na naradę, nie wiedział, że jest na niej dyrektor, a jak już wpadł, głupio było się wycofać), której mu teraz nieco zabrakło i zapukał w drzwi dyrektorskiego gabinetu. Wszedł pełen skruchy, a ponieważ dyrektor był akurat w dobrym humorze, rozmowa była krótka.
           – Dzień dobry. Panie dyrektorze, przychodzę do pana jak do ojca.
           To były słowa powitalne Cyprka. Dyrektor zaś, znany z dowcipu i refleksu, odrzekł:
           – Pójdź, dziecię, ja cię uczyć każę.
           Po czym Cyprka odprawił, a na odchodnym rzucił jeszcze:
           – Idź i nie grzesz więcej.
           Może to się wydać śmieszne, lecz po tych słowach Szczypieżonek uznał dyrektora za wysoce religijnego i zaczął go traktować niemal z bogobojnym namaszczeniem.
Na coniedzielnych mszach zaś robił to co zwykle, czyli taksował niby obojętnym, jednak analitycznym wzrokiem urodę, a ściślej budowę zgromadzonych tam ciał kobiecych, prawdopodobnie faworyzując w tej analizie cudze żony.
           Tu Bronsiu Wyżłop, gdyby chadzał do kościoła, mógłby odpłacić się Cyprkowi złośliwością, i to jego obmacywanie wzrokiem pań nazwać tak jak Cyprek nazwał niegdyś jego pracę, czyli po prostu babrolizą.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz