sobota, 4 lipca 2020

327. Dwie siostry i kij

           Mieszkały w Bździochach dwie siostry. Maryśka i Jadźka. A gdyby cofnąć się do najczarniejszego okresu w dziejach Bździochowej Doliny, wołano na nie Maria i Hedwig. Bardzo się lubiły, kochały itd., czyli zaczyna się jak w bajce. Niestety ani jedna, ani druga bajecznego życia nie miała. Ale nie w tym rzecz. Jakoś obie po wielu życiowych sztormach dotrwały do tak zwanej jesieni życia.
           Tu warto poświęcić kilka słów na charakterystykę ich postaci, gdyż różniły się od siebie pod każdym względem. Fizycznie Jadzia była postawna, jak to się mówi – przy kości, czego zawsze jej zazdrościła drobniutkiej budowy Marysia, zdrobniale zwana przez Jadzię Miką. Jeśli zaś chodzi o charaktery, było dokładnie na odwrót, to znaczy Marysia była pozbierana, zaś Jadzia roztrzepana, co zresztą miało znaczący wpływ na ich życie. Marysia była rzeczowa i pragmatyczna, Jadzia lubiła opowiadać różne historie, które najczęściej brała z sufitu. Kto ją znał, po jej odejściu, gdy już przekazała swoje sensacje, mawiał: „A bo to prawda?” Kiedyś, gdy odwiedziła ją Marysia i z ciekawości zapytała o jej dzieci, Jadzia bez namysłu odpowiedziała, że oboje są na górze (czyli na piętrze), ale już za chwilę z rozmowy wynikło, że jedno jest w sklepie, a drugie u szewca. Tak była Jadzia. Ale i tutaj nie w tym rzecz.
           Każda z sióstr była wyposażona przez zaradnego ojca w domek, i wszystkie życiowe burze przetrwały w tych domkach. Ponieważ mieszkały niedaleko siebie, odwiedzały się dość często, nie tylko z okazji urodzin czy innych uroczystości. Ot, po prostu odwiedzały się, bo się lubiły, a więzy krwi robiły swoje.
Pewnego letniego dnia, a obie były już w słusznym wieku, Jadzia wizytowała Marysię. Jadzia cierpiała na nadciśnienie, ale jej beztroska, również wobec swojego organizmu, pozwoliła jej na wypicie mocnej kawy. No i się zaczęło.
           Z ogromnymi hercklekotami, czyli kołataniem serca, ledwo się doczołgała do kanapy, Marysia zaś wezwała lekarza, który przecząc powszechnej opinii o opieszałości służby zdrowia, przybył w mgnieniu oka. No, może w dwa mgnienia. Marysia wielokrotnie wcześniej przestrzegała siostrę przed nagannym prowadzeniem się, przynajmniej jeśli chodzi o wyżywienie, co Jadzia totalnie ignorowała, teraz, przed wejściem lekarza do domu, poprosiła go, aby siostrę trochą nastraszył, to może jego posłucha. Lekarz wziął sobie do serca radę Marysi i po zbadaniu ciśnienia, tak się odezwał do Jadzi:
           – No, pani Jadwigo, na panią to trzeba kija. Źle się pani prowadzi.
           A na to Jadzia, która chyba nie do końca zrozumiała aluzję lekarza:
           – Mika, słyszałaś? Przynieś kija, bo jest potrzebny panu doktorowi do badania.
           Było dużo śmiechu, którego przyczyny Jadzia ni w ząb nie rozumiała, ale cała historia skończyła się szczęśliwie. Obie siostry nadal żyły, każda w swoim trybie, aż po kres swoich dni.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz