Mieszkały
w Bździochach dwie siostry. Maryśka i Jadźka. A gdyby cofnąć się
do najczarniejszego okresu w dziejach Bździochowej Doliny, wołano
na nie Maria i Hedwig. Bardzo się lubiły, kochały itd., czyli
zaczyna się jak w bajce. Niestety ani jedna, ani druga bajecznego
życia nie miała. Ale nie w tym rzecz. Jakoś obie po wielu
życiowych sztormach dotrwały do tak zwanej jesieni życia.
Tu warto
poświęcić kilka słów na charakterystykę ich postaci, gdyż
różniły się od siebie pod każdym względem. Fizycznie Jadzia
była postawna, jak to się mówi – przy kości, czego zawsze jej
zazdrościła drobniutkiej budowy Marysia, zdrobniale zwana przez
Jadzię Miką. Jeśli zaś chodzi o charaktery, było dokładnie na
odwrót, to znaczy Marysia była pozbierana, zaś Jadzia roztrzepana,
co zresztą miało znaczący wpływ na ich życie. Marysia była
rzeczowa i pragmatyczna, Jadzia lubiła opowiadać różne historie,
które najczęściej brała z sufitu. Kto ją znał, po jej odejściu,
gdy już przekazała swoje sensacje, mawiał: „A bo to prawda?”
Kiedyś, gdy odwiedziła ją Marysia i z ciekawości zapytała o jej
dzieci, Jadzia bez namysłu odpowiedziała, że oboje są na górze
(czyli na piętrze), ale już za chwilę z rozmowy wynikło, że
jedno jest w sklepie, a drugie u szewca. Tak była Jadzia. Ale i
tutaj nie w tym rzecz.
Każda z
sióstr była wyposażona przez zaradnego ojca w domek, i wszystkie
życiowe burze przetrwały w tych domkach. Ponieważ mieszkały
niedaleko siebie, odwiedzały się dość często, nie tylko z okazji
urodzin czy innych uroczystości. Ot, po prostu odwiedzały się, bo
się lubiły, a więzy krwi robiły swoje.
Pewnego
letniego dnia, a obie były już w słusznym wieku, Jadzia wizytowała
Marysię. Jadzia cierpiała na nadciśnienie, ale jej beztroska,
również wobec swojego organizmu, pozwoliła jej na wypicie mocnej
kawy. No i się zaczęło.
Z ogromnymi
hercklekotami, czyli kołataniem serca, ledwo się doczołgała do
kanapy, Marysia zaś wezwała lekarza, który przecząc powszechnej
opinii o opieszałości służby zdrowia, przybył w mgnieniu oka.
No, może w dwa mgnienia. Marysia wielokrotnie wcześniej
przestrzegała siostrę przed nagannym prowadzeniem się,
przynajmniej jeśli chodzi o wyżywienie, co Jadzia totalnie
ignorowała, teraz, przed wejściem lekarza do domu, poprosiła go,
aby siostrę trochą nastraszył, to może jego posłucha. Lekarz
wziął sobie do serca radę Marysi i po zbadaniu ciśnienia, tak się
odezwał do Jadzi:
– No,
pani Jadwigo, na panią to trzeba kija. Źle się pani prowadzi.
A na to
Jadzia, która chyba nie do końca zrozumiała aluzję lekarza:
– Mika,
słyszałaś? Przynieś kija, bo jest potrzebny panu doktorowi do
badania.
Było dużo
śmiechu, którego przyczyny Jadzia ni w ząb nie rozumiała, ale
cała historia skończyła się szczęśliwie. Obie siostry nadal
żyły, każda w swoim trybie, aż po kres swoich dni.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz