sobota, 30 stycznia 2021

357. Widziały gały

 

         Niejaki Iwan Transyl od czasu gdy zamieszkał w Bździochach i włączył się w życie towarzyskie polegające na niewylewaniu za kołnierz, dodajmy – w życie towarzyskie męskie, czyli włóczenie się z kumplami po knajpach i tankowanie do odcięcia, zaczął być nazywany Drakulą. Przezwisko to miało, można by rzec, podwójną genezę, bowiem zdrobnienie imienia Iwan to Wania, a gdy się nazwisko przestawi do przodu, wyjdzie Transylwania. A z Transylwanii wiadomo, kto słynny pochodził.

         Ale, jako się rzekło, było jeszcze inne źródło jego przezwiska. Wania w domu stał się tyranem. Gdy sobie wypił, a robił to coraz częściej, z czasem już niemal codziennie, po powrocie do domu bił żonę pod byle pretekstem, a dzieci rozstawiał po kątach. Awantury oczywiście były z powodu przepijania przez niego lwiej część pensji…

         Cofnijmy się jednak o parę lat, czyli do początków owych przemian Wani. Pewnego wieczoru zadzwonił telefon i w słuchawce dało się słyszeć w charakterystyczny sposób wyszeleszczone pijackim głosem:

         – Klinika?

         – Nie – odpowiedział Wania zgodnie z prawdą i odłożył słuchawkę. Był przekonany, że to dzwonił jakiś świeżo upieczony tata, który już zdążył oblać urodziny potomka, a teraz chciałby się dowiedzieć o zdrowie maleństwa i ewentualnie żony, lecz pomylił numery telefonu. Miał wrażenie, że głos należy do jednego z kolegów z pracy, ale nie miał pojęcia, który w najbliższym czasie miałby zostać ojcem. Zresztą mógł się mylić co do głosu.

         Za jakiś czas telefon zaterkotał ponownie i ten sam głos w taki sam sposób zapytał:

         – Klinika?

         – Nie – ponownie odpowiedział Wania z rozbawieniem i odłożył słuchawkę.

         Po chwili telefon zadzwonił znowu, a cała sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. W tym czasie rozbawienie Wani zamieniło się w irytację. Po kolejnym zapytaniu rzucił: „Nie” do słuchawki i gdy już chciał rzucić słuchawką, dodał:

         – Tu nie żadna klinika, tylko Wania!

         A na to głos:

         – Wiem, ale czy klinika chciałbyś wypić?

         A potem to już się potoczyło, a Wania się stoczył. Wreszcie małżonka miała dość. Nie bardzo wiedząc, co robić, udała się do Rady Zakładowej w fabryce zatrudniającej Wanię, aby tam szukać pomocy. Panowie z Rady podeszli do problemu pani Waniowej bardzo życzliwie, wysłuchali jej uważnie, obejrzeli siniaki na twarzy, po czym postanowili wezwać Wanię, aby w obecności żony przemówić mu do rozsądku. Posadzili go naprzeciwko stołu zasłanego zielonym suknem i przedstawili mu swoje stanowisko. Po czym oddali mu głos, z nadzieją że się wytłumaczy, pokaja i obieca poprawę. A Wania ku zaskoczeniu wszystkich zakończył sprawę krótko:

         – Widziały gały, co brały.

         I było po temacie.

 

         cdn…

 

sobota, 23 stycznia 2021

356. Na pomoc planecie Ziemia

 

         Notoryczny wolontariusz, Sekstus Serdeczko, gdy pomógł już wielu ludziom w Bździochowej Dolinie, odczuł potrzebę działania wyższego rzędu. Nie opuszczając wszakże swoich podopiecznych, przemyśliwał o czymś większym, na przykład o ratowaniu planety. Tego rodzaju myśli miewał z coraz większą częstotliwością, aż wreszcie stała się ona nieomal jego obsesją.

         Tak, tyle że ratowanie planety, myślał, choć to wielka sprawa, od czegoś trzeba zacząć. Nie da się jej ratować ot tak, dla samego ratowania. Muszą to być działania konkretne, widoczne, a nawet namacalne. No właśnie, tylko jakie?

         Siedział sobie kiedyś wolontariusz Sekstus Srdeczko nad kuflem piwa Pod Upadłym Aniołem i dumał. A to jego dumanie było coraz bardziej rzeczowe. I jasne jak piwo, które właśnie sączył. I, jak zwykle się dzieje w podobnych sytuacjach, doznał olśnienia. Przecież globalne ocieplenie jest związane z nadmierną ilością wytwarzanego dwutlenku węgla. Ratunkiem więc dla planety Ziemia będzie ograniczenie tego wytwarzania. Ba, ale jak to zrobić. Pewnie myślą nad tym najtęższe umysły, więc cóż ja, taki drobny wyrobniczek mógłbym wymyślić.

         Tu należy nadmienić, że wolontariusz Sekstus Serdeczko był młodzińcem oczytanym, który liznął też parę dziedzin nauki. Roztrząsanie różnorodnych zagadnień z chemii czy fizyki nie stnowiło dla niego specjalnej trudności, toteż siedząc nad kuflem, puścił myśli w tamtym kierunku. Nie będzie tajemnicą, że intensywność przemyśleń stawała się wprost proporcjonalna do ilości opróżnionych kufli.

         Jeśli połączy się dwuatomową cząsteczkę tlenu z wodorem – przypominał sobie szkolną wiedzę – to otrzyma się wodę. Odwrotnie, gdy dokona się elektrolizy wody, na powrót otrzyma się wodór i tlen. Genialnie proste.

         A jak to jest z dwutlenkiem węgla? Przecież to też jest połączenie dwuatomowej cząsteczki tlenu, tyle że z węglem. Aż się prosi, żeby postąpić analogicznie do wody. Jeśli więc mamy dwutlenek węgla i jeśli go poddamy elektrolizie, z powrotem otrzymamy tlen i węgiel. Co więcej węgiel otrzyma się najprawdopodobniej nie w postaci czarnego pyłu, który tak zanieczyszcza środowisko, a w postaczi czystego gazu, który będzie można ponownie wykorzystać.

         Tu wolontariusz Sekstus Serdeczko wpadł w zachwyt nad własnym pomysłem. Trzeba zebrać ekipę fachowców, myślał, która będzie w stanie tego fizyczne dokonać. Coraz bardziej zagłębiał się w temat, coraz więcej dylematów rozstrzygał, coraz bliżej był jego realizacji. Zaraz z samego rana poszukam ludzi, którzy mi pomogą w realizacji tego przedsięwzięcia.

         Tymczasem zanim jeszcze nastał ranek, kelner, szarpiąc Sekstusa za rękaw, przekonywał go o konieczności powrotu do domu. W końcu mu się to udało. Chroniczny wolontariusz Sekstus Serdeczko poszedł spać. A gdy się wyspał, wytrzeźwiał i pozbył kaca, całkowicie zapomniał o swoich wcześniejszych przemyśleniach. Być może dlatego nadal istnieje problem globalnego ocieplenia.

 

                  cdn…

 

 

sobota, 16 stycznia 2021

355. Jaja Kijaja


         Niepytek Boleść, syn jednego z najlepszych chirurgów w Bździochach, Kostka Boleścia, prócz tego, że starał się być dobrym synem, miewał dosyć szalone pomysły. Inaczej mówiąc, lubił sobie porobić jaja. Do niewątpliwie najbardziej znanych jego pomysłów należał wjazd na koniu na zabawę taneczną w restauracji Pod Natchnionym Kalongiem i wykonaniu na parkiecie piruetu z okrzykiem „Kijaj”. Na koniu, rzecz jasna. Po tym wyczynie był już znany w całej Bździochowej Dolinie. Bardziej chyba nawet od swojego ojca. Wtedy właśnie nadano mu przezwisko Kijaj i pod tym przezwiskiem był znany.

         Nieco mniej spektakularnym, aczkolwiek równie efektownym pomysłem popisał się jakiś czas później. Nie wiadomo, jaki efekt chciał osiągnąć – czy zaskoczyć gości weselnych, czy może tylko sprawić, aby o nim w Bździochach pamiętano, a może chciał zaimponować pannie, która mu wpadła w oko, a o której wiedział, że będzie tam na pewno, dokładnie nie wiadomo. W każdym razie wcześniejszy występ z koniem i późniejsza popularność tak mu się podobały, że postanowił ten numer powtórzyć na weselu kolegi. Różnica w realizacji pomysłu polegała na tym, że tym razem wjechał na taneczny parkiet na sankach ciągniętych przez konia. Coś w rodzaju jednoosobowego kuligu. Szok weselników był tym większy, że miało to miejsce latem, w upalne, słoneczne popołudnie.

         Tego rodzaju pokazy upustu fantazji przysparzały Kijajowi przyjaciół, którzy tę jego fantazję pieczętowali stawianiem drinków na zasadzie „No co, ze mną się nie napijesz?” Dość, że w niedługim czasie Kijaj sam zaczął zaglądać do kieliszka, już bez „przyjaciół”. Wpisywało się to oczywiście w bździochowski krajobraz niewylewania za kołnierz. To z jednej strony, z drugiej – było to powolne wkraczanie w nałóg, z trzeciej zaś – wyzwalało w Kijaju jeszcze dziksze, czy też jeszcze bardziej szalone pomysły. Ich efekty znała cała wieś, bo przecież inaczej być nie mogło.

         Dość powiedzieć, że w końcu Kijaj trafił do AAA z nakazem wzięcia udziału we wszystkich organizowanych tam zajęciach terapeutycznych, pod groźbą postawienia go przed sądem w razie opuszczenia choć jednej wizyty w ośrodku dla AA. Tytułem drobnego wyjaśnienia dodam, że trzecie „A” w nazwie to skrót od słowa „Akademia”. Taką nazwę (Akademia Anonimowych Alkoholików) wymyślono, żeby pacjentom nie było przykro tudzież wstyd oraz, być może, do podjęcia w przyszłości nauki na rzeczywistej uczelni. Dlatego też utarło się nazywać uczestników terapii w AAA studentami.

         Cóż więc takiego przydarzyło się studentowi Kijajowi, że groził mu sąd? Ano to, że wystąpił kiedyś w mundurze. Samo wystąpienie w takim stroju oczywiście naganne nie było. Natomiast okoliczności już tak. Być może Kijaj wziął przykład z młodego doktora Spłonki, miłośnika i kolekcjonera militariów, a być może był to autonomiczny pomysł Kijaja, w każdym razie przebrał się kiedyś w wyczarowany nie wiadomo skąd mundur niemieckiego żandarma. Gdyby się na tym skończyło, prawdopodobnie draki by nie było. Ale Kijaj w tym mundurze objął we władanie rogatki przy przejeździe kolejowym. Upojony alkoholem suto zaserwowanym przez Kijaja dróżnik spał w najlepsze, a Kijaj szalał na przejeździe. Zatrzymywał pojazdy, rewidował je, nakazywał stawanie na poboczu, wykrzykiwał po niemiecku do zdezorientowanych kierowców i wyczyniał jeszcze inne tego rodzaju brewerie. Z początku kierowcy myśleli, że kręcony jest jakiś film fabularny, a oni występują jako statyści-wolontariusze. Lecz gdy korek na drodze po jednej i po drugiej stronie przejazdu urósł do gigantycznych rozmiarów, zainteresowały się tym odpowiednie organa. Tak się sprawa wydała, a Kijaja wzięto pod kuratelę AAA.

 

         cdn…

 

sobota, 9 stycznia 2021

354. Kura na pasach

    Zanim Chwytce Łapajco urządzono wystawny pogrzeb za jej własne oszczędności, które szczęśliwym trafem zostały uratowane z pożaru, a z powodu których chwilę później gwałtownie zeszła z tego świata, należałoby wspomnieć, skąd się wzięła taka fortuna w jej rękach. Pwszechnie było wiadomo, że Chwytka żyje bardzo skromnie z przyznanej jej równie skromnej renciny, wspomaganej wiktuałami i odzieżą darowanymi jej przez życzliwych bździochowskich mieszkańców. Dodatkowo w szopce na podwórku trzymała parę kur. Dla przypomnienia wspomnę, że nie używała prądu, bo oświetlenie klitki na poddaszu, w której mieszkała, miała z ulicznej latarni, a gotowała na maszynce spirytusowej. Prawdopodobnie spirytus wytwarzała sobie sama.

    Tym sposobem całą rentę odkładała do kartonu na czarną godzinę. Odkładała tam też wszystkie pieniądze zarobione dzięki pracom dorywczym całego życia. Trochę się przy tym przeliczyła, bo gdy nastała czarna godzina, akurat tak się złożyło, że nie mogła z tych pieniędzy skorzystać.

    Ale wróćmy do tych kilku kurek trzymanych w komórce na podwórku. W dzień chodziły sobie, gdzie chciały, dojadając u innych gospodarzy. Zdarzyło się jednak, że jedna z kur zawęderowała na ulicę, gdzie została rozjechana przez przejeżdżający samochód. Takie historie oczywiście się zdarzają i są w jakiś tam sposób polubownie załatwiane. W tym przypadku jednak sprawy potoczyły się nieco inaczej.

    Chwytka Łapajco spostrzegła w tym szansę na uzyskanie trochę większego grosza niż tylko równowartość kury. Kierowca, który tę kurę przejechał, było czywiście skłonny zapłacić za kurę, lecz Chwytka w żaden sposób nie chciała się na to zgodzić. Zapisała sobie numer auta i powidziała, że zgłosi tę sprawę tam gdzie trzeba. W tej sytuacji zdezorientowany kierowca uznawszy Chwytkę za pomyloną, machnął ręką, wzruszył ramionami, pokręcił palcem kółko na czole i odjechał. Nie przypuszczał, że jednak będzie ciąg dalszy.

    Wielce się zdziwił, gdy po jakimś czasie dostał wezwanie na przesłuchanie w charakterze podejrzanego o przejechanie kogoś na przejściu dla pieszych. Zupełnie nie mogąc sobie skojarzyć tego z żadnym zdarzeniem, jakie miałoby mu się przydarzyć, będąc przekonanym o pomyłce, udał się na komisariat. Zdębiał, gdy okazano mu zdjęcie z martwą kurą leżącą na pasach. Wynikało z tego, że na przejściu dla pieszych przejechał prawidłowo przechodzącą kurę.

    Ostatecznie sprawa się wydała, lecz została umorzona. Po prostu Chwytka chciała trochę przechytrzyć i wykombinowną skądś farbą namalowała w miejscu wypadku pasy, po czym poprosiła sąsiadkę o zrobienie zdjęcia. Komisarz Ciutgrzmot tak się śmiał z jej pomysłu, że zaraził śmiechem swojego podwładnego, Rympała Przypałkę, oraz niedoszłego winowajcę, kierowcę samochodu, który nieopatrznie ukatrupił ptaka. Wśród kolejnych wybuchów niepohamowanego śmiechu kierowca uznał, że oczywiście zapłaci Chwytce za kurę i to z odpowienią nawiązką. Gdy opuszczał komisariat, miał wrażenie, że ze wszystkich pokoi dobywa się gromki śmiech. Ba, że całe mury się trzęsą.

    cdn…