sobota, 13 marca 2021

363. Miłość czyni realne cuda

         Zanim Hryćko Wtedyrda się ustatkował, czyli zanim się ożenił z Wywrzeszczą i zanim zaczął na poważnie gospodarować na odziedziczonym po rodzicach areale, był – jak bodaj każdy młodzian – lowelasem. Innymi słowy – pił i uganiał się za dziewuchami. Nie odpuścił żadnej zabawy w remizie, dogłębnie znał topografię bździochowskich kiosków z piwem, nie wspominając już o barach z wyszynkiem i najzwyklejszych parkowych ławeczkach, na których można było w zaprzyjaźnionym gronie obalić butelczynę wina pod nazwą Biała Turnia, przez profanów zwaną jabolem.

         W czasie przejściowym, to znaczy pomiędzy schyłkowym czasem lowelarskim, a czasem statkowania się, Hryćko Wtedyrda obmyślił sobie dalekosiężny plan, który można by scharakteryzować krótkim hasłem „Przyszła rodzina na swoim”. W tym celu postanowił zakupić kawałek ziemi, aby przyszła rodzina miała na co przyjść. No i tu się zaczęły schody, bo przepisy nie przewidywały zakupu ziemi przez osoby niebędące rolnikami, a Hryćko takich papierów jeszcze nie posiadał. I wtedy przyszedł mu do głowy iście szatański pomysł, po którym zawitał w urzędzie.

         Pracowała tam panienka (nawiasem mówiąc, niczego sobie), do której w konkury uderzył Hryćko. Rzekomo. Nie rzekomo uderzył, a rzekomo w konkury. Sprawa zaczęła nabierać rozpędu: uśmiechy, miłe słówka, kwiaty, czekoladki, spacery za rączkę, miłe słówka zamienione w czułe słówka, objęcia, pocałunki itd. Wreszcie łóżko. Romans rozwijał się świetnie, można by nawet powiedzieć, że encyklopedycznie. Czyli poprawnie w każdym calu. I skutecznie. Co zresztą nie dziwi, bo któż by postąpił inaczej.

         Przyszedł czas, że panienka zrobiłaby wszystko dla wybranka swego serca. Zwłaszcza, że to „wszystko” to wcale nie było zbyt wiele. Nie przekraczając swoich urzędowych kompetencji, a trochę naginając rzeczywistość, wystawiła lubemu dokument, który pomógł mu zrealizować założony wcześniej plan. Dokument opiewał na nazwisko Wtedyrda, imię – Hryćko, a zatytułowany był: ZAŚWIADCZENIE i brzmiał następująco: „Zaświadcza się, że ob. Wtedyrda Hryćko odbył półroczne szkolenie w Państwowym Gospodarstwie Rolnym im. Adama Mickiewicza i uzyskał dyplom: Mistrz Hodowli Trzody Chlewnej”.

         No i dokonał się cud. Hryćko został pełnoprawnym rolnikiem. W to, jakim cudem hodował świnie, nie mając ziemi, nikt nie wnikał. Wtedy nie znano jeszcze określenia „wirtualny hodowca”. Jako się rzekło, powyższy dokument stał się trampoliną do spełnienia założonego planu i Hryćko zakupił ziemię, na której postawił najpierw niewielką chałupę, a po spadkowej ojcowiźnie – murowany dom.

         No cóż, trudno byłoby ukryć także inną rolę dyplomu. Był on niejako dokumentem rozwodowym naszej zakochanej pary. Bo Hryćko od tej chwili przestał adorować panienkę z urzędu, która z rozpaczy wylała morze łez, a uczucia swoje przeniósł na Wywrzeszczę i z nią się ożenił.

         Los jednak lubi płatać figle, gdyż wniósł w jego życie nieco sprawiedliwości. Wywrzeszcza była nomen omen wywrzeszczą i nieźle dała przez długie lata małżeństwa Hryćce popalić. Panienka z urzędu zaś znalazła swoje szczęście u boku innego adoratora, który wręcz nosił ją na rękach. I to wcale nie dla jakiegoś dyplomu. Panienka mimo wszystko, nauczona doświadczeniem, nie wystawiła już ani jednego dyplomu.

 

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz