Kiedy Korporacjusz Luft został wreszcie PM, czyli Project Managerem, zdało mu się, a nawet był przekonany, że chwycił Pana Boga za nogi, a cały świat legł u jego stóp. Zadanie, którego realizacja spoczęła na jego barkach, to budowa największego w kraju portu lotniczego. Zarówno moje nazwisko, myślał, jak i zlecony projekt miały związek, a przynajmniej w pewnym sensie miały związek, z lataniem. Tyle zbiegów okoliczności nie mogło się zdarzyć przypadkiem. Złośliwcy dodawali za jego plecami, że głowę nosi w chmurach, co też jakby potwierdzało przyjętą teorię. W każdym razie było to zadanie wysokich lotów.
Wspomniany port lotniczy miał być usytuowany na obrzeżach Bździochowej Doliny, a więc na kresach Kresów Wschodnich i miał być brakującym ogniwem transportowym między Wschodem a Zachodem. Zleceniodawcy tak to sobie wyobrazili, chociaż był to raczej wynik ich ambicji niż realnej oceny sytuacji. Ale skoro i tak koszty ponosił podatnik, nie trzeba było się obawiać, że może dojść do wpadki, jak na przykład w przypadku inżyniera Kopajłły. Słowem, spoko loko, jak się mawiało w środowisku managerskim.
Korporacjusz Luft ostro wziął się do dzieła. Zebrał zespół, odpowiednio go przeszkolił i zmotywował, a następnie rzucił na głęboką wodę wykonawstwa. I znów prześmiewcy żartowali, że głęboka woda jest na antypodach unoszenia się w powietrzu i prędzej będą tam cumować łodzie podwodne niż lądować samoloty. Ale tak gadali tylko złośliwcy-zazdrośnicy, jakich wszędzie pełno, więc nie było się czym przejmować. Prace ruszyły ostro. Korporacjusz miał pełne ręce roboty, latał po kraju i zagranicy, zbierał dane, porównywał rozwiązania, załatwiał materiały i tak dalej.
Pewnego dnia przyszło mu zająć miejsce w samolocie obok małej dziewczynki. Ponieważ zapowiadał się długi lot, Korporacjusz zagadał do towarzyszki podróży. Zapytał, czy ma ochotę trochę z nim porozmawiać. Dziewczynka zamknęła i odłożyła na bok książkę, którą właśnie czytała i powiedziała:
– OK, bardzo chętnie. A o czym mielibyśmy rozmawiać?
– Może o logistyce? – zaproponował Korporacjusz.
– OK – odpowiedziała. – To bardzo interesujący temat. Ale na początek zadam panu pytanie na pozór niezwiązane z zagadnieniem logistyki.
– Słucham? – odrzekł uprzejmie Korporacjusz.
– Jak to się dzieje – kontynuowała dziewczynka – że koń, krowa i jeleń jedzą to samo, czyli trawę, lecz jeleń wydala małe suche kuleczki, krowa duże, płaskie, rzadkie placki, a koń wysuszone klumpy. Może potrafi mi Pan wytłumaczyć co jest tego przyczyną?
– Nie mam pojęcia – odpowiedział manager po chwili zastanowienia i zgodnie z prawdą.
Na to młoda dama odpowiedziała:
– Czy czuje się pan zatem naprawdę wystarczająco kompetentny by rozmawiać o logistyce, skoro temat zwykłego gówna przekracza pańskie możliwości?
Do końca lotu między siedzącymi w sąsiednich fotelach podróżnymi panowała martwa, a nawet złośliwa cisza.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz