sobota, 20 marca 2021

364. Telefon polowy

 

         W czasach, kiedy Trycjan Paszkwilko pobierał nauki w średniej szkole, jednym z przedmiotów było przysposobienie obronne (PO). Było to wstępne przygotowanie do ewentualnej służby wojskowej, która wtedy była obowiązkowa dla młodzieńców kończących siedemnasty rok życia. Ewentualnej, bo jak od każdej reguły, i tu były wyjątki. Na lekcjach z PO uczono podstawowych rzeczy można by rzec ogólnowojskowych, a więc nomenklatury, działania różnych aparatów i urządzeń wojskowych, ratownictwa itp. Zajęcia były teoretyczne i praktyczne. Sala była nieźle wyposażona w sprzęt, z wyjątkiem co najwyżej pistoletów, dział i czołgów. Większość rzeczy była zasłonięta kotarą, niektóre były na widoku, jak na przykład telefoniczny aparat polowy, który stał na nauczycielskim stole. Wydarzenie tu przedstawione nie będzie jednak o PO, lecz z akcesoriami wojskowymi będzie miało coś wspólnego.

         Zdarzyło się bowiem, że w tej sali miała się odbyć lekcja historii. Nauczyciel, Herbariusz Husarzenko, starszy już człowiek, lecz całym sercem oddany nauce, był niezwykle roztargniony. Ale mimo roztargnienia udawało mu się jakoś nie mylić faktów historycznych i dat. Lekcja więc trwała, a w głowie Paszkwilki, przyszłego humorysty New Bździoch Timesa, rodził się psikus. Korzystając z nieuwagi nauczyciela, wsunął się za kotarę, gdzie między innymi znajdowała się telefoniczna łącznica polowa. Ponieważ już wiedział, jak się ją obsługuje, połączył się z telefonem stojącym na stole nauczyciela.

         Pan Husarzenko w swym roztargnieniu zupełnie nie pokojarzył, że jest to telefon polowy – eksponat, podniósł słuchawkę i powiedział „halo”. Paszkwilko, który nie przypuszczał, że taki będzie ciąg dalszy, zaimprowizował co mu tylko ślina na język przyniosła.

– Halo, tu kuratorium. Poproszę do telefonu panią dyrektor.

– Tak, oczywiście – odpowiedział historyk. – Już proszę. – Po czym położył słuchawkę i wygalopował z sali. Jasna sprawa, że zanim wrócił, wszystko już było na swoim miejscu. Z Paszkwilką włącznie.

Jakież było zdziwienie dyrektorki, gdy podał jej do ręki słuchawkę aparatu polowego. Naturalnie o żadnej rozmowie nie mogło być mowy, a dyrektorka zdezorientowanemu historykowi odrzekła, że zniecierpliwiony rozmówca musiał się już rozłączyć. Potem powiodła wzrokiem po klasie i uśmiechnęła się, dając do zrozumienia, że rozgrzesza żart. Niektórym wydawało się nawet, że nieznacznie puściła oczko.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz