Tak się złożyło, że w jednej celi Wyższego Bździochowskiego Seminarium Duchownego pod wezwaniem Wszystkich Świętych (już świętych, przyszłych świętych i tych w czasie beatyfikacji) zamieszkali dwaj koledzy z klasy szkoły średniej. Dlaczego akurat całkiem nieźli i wesołego usposobienia uczniowie Bdziochowskiej Szkoły Budowy Okrętów Głębokopodwodnych po maturze zdecydowali się wstąpić do seminarium, tego prawdopodobnie oni sami nie wiedzieli. Zwłaszcza że trudno byłoby ich sobie wyobrazić chodzących po korytarzach i powtarzających „memento mori”. Owszem, byli z nich dowcipnisie, jednak – jak by nie patrzeć – wybór dalszej drogi życia trudno zaliczyć do żartów. Lecz niezależnie od przyczyny stało się, wstąpili do seminarium i zamieszkali w jednej celi. No i tu się zaczęły schody. Schody wcale nie do nieba.
Z naturalnym poczuciem humoru wyposażyli swoje noclegowe lokum na wzór pokoju w internacie – kolorowe plakaty zespołów muzycznych na ścianach itp. Szybko zostali wyprostowani, czyli też postawieni do pionu. Cela ma być surowa i przyzwyczajać do ascetycznego życia, jakie będą później prowadzić. Przynajmniej teoretycznie, bo niejeden z kleryków wybierał taką drogę życia z myślą o luksusach, w jakich się będzie w przyszłości pławić. Poza tym „Ksiądz w rodzinie, to rodzina nie zginie”, jak mawiano w wielu domach. Taka idea, podparta presją najbliższych, przyświecała niektórym, podpowiadając wybór księżowskiego zawodu. A w ogóle przeświadczenie licznych mam pchających synów w habit, że ksiądz podnosi status rodziny, też robi swoje. Przyszła niewątpliwa „świętość” dziecka ma mu wynagrodzić wszelkie trudy na drodze do tej świętości.
Ale młodość upomina się o swoje. Miejsce plakatów w celi Peryskopu i Torpedy (takie byłu przezwiska chłopców z czasów nauki w szkole średniej) zajęła figura Murzyna wykonana z czego się dało. Do tego Murzyn dzierżył w ręce wyglądający na prawdziwy nóż z błyszczącym ostrzem i był w pozycji jakby zaraz miał zaatakować osobę wchodzącą do celi.
Zanim jednak postać Murzyna została wykryta, co musiało się skończyć karą, wiadomo – asceza i te sprawy, alumni wpadli na pewien szalony pomysł. Buszowali kiedyś po strychu seminarium i odkryli tam ładnie poskładany, ułożony w kartonie strój biskupi. Przemycili go do celi i tam Torpeda go przywdział. Peryskop natomiast pobieżał do ojca magistra (ich opiekuna) z wieścią, że w celi odwiedził ich sam biskup. Przerażenie ojca magistra było niebotyczne, bo jak można było przegapić wizytę tak dostojnego gościa. W te pędy pognał do wiadomej celi, gdzie zastał siedzącego na krześle biskupa. W świetle okna nie było widać jego twarzy, ale strój nie pozostawiał żadnych wątpliwości, o kogo chodzi.
– Witaj, ekscelencjo – wydukał ojciec magister na powitanie.
– Witaj, ojcze magistrze – usłyszał w odpowiedzi, lecz głos, którym zostały wypowiedziane te słowa, wcale nie pasował do biskupa.
I tak skończył się ów żart. Odpuśćmy sobie wszystko, co było potem, aż do chwili, kiedy za Peryskopem i Torpedą (i Murzynem) zatrzasnęły się drzwi seminarium.
Żaden z nich (co do Murzyna nie wiadomo) nie żałował później nagłego zwrotu w ich życiu o kolejne sto osiemdziesiąt stopni, bo rozpoczęli kariery w swoim zawodzie konstruktora łodzi głębokopodwodnych, gdzie odnosili sukces za sukcesem. Czasu spędzonego w seminarium nie wspominali z rozrzewnieniem, bo już wtedy dostrzegli wielką przepaść między tym, czego ich uczono, a tym, jak to wyglądało w praktyce.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz