W
Bździochach napięcie rosło. I to wcale nie to elektryczne, dostarczane do
każdej rezydencji dzięki instalacjom wykonanym przez Przedsiębiorstwo Instalacji
Wszelkich Stacha Ogniwo, a zwłaszcza dzięki pomysłowi racjonalizatora i
wynalazcy Światłomysła Eureczko, który wymyślił, skonstruował i opatentował
maszynerię przetwarzającą gorącą wodę pochodzącą z Cudownego Źródełka na prąd
elektryczny. Było to napięcie o wiele groźniejsze od elektrycznego. Było to
napięcie społeczne.
Zaczęło
się od tego, że poprzedni sołtys Alojzy Pstryś pozazdrościł Miętosiowi sukcesu
i wypromowania Bździochowej Doliny. Choć z początku, pełen podziwu dla swego
następcy, usunął się zupełnie w cień, a nawet wyjechał z Bździochów, po pewnym
czasie, gdy zazdrość, przerodzona później w zawiść, a jeszcze później w
nienawiść, dojadła mu do żywego, postanowił powrócić i odzyskać funkcję
sołtysa. Nie w smak mu było, że byłemu wiejskiemu głupkowi, przesiadującemu z
Dziwnym na wiejskiej studni (notabene nie istniejącej już, bo w jej miejsce postawiono
wspaniałą fontannę multimedialną) tak się powiodło. I tego drążącego go,
zżerającego od wewnątrz uczucia nie był zdolny złagodzić nawet fakt, że
fontannę multimedialną nazwano jego, czyli Alojzego Pstrysia imieniem. Z
początku podejrzewał, że sukces Miętosia ma związek z owym Dziwnym, ale jakoś
przy kolejnych udanych posunięciach gospodarczych obecnego sołtysa nikt o
Dziwnym już nie wspominał, ba, nawet nie napomykał. Wszyscy jakby o Dziwnym zapomnieli,
nie było wiadomo, gdzie może być i gdzie go w razie czego szukać. Eks-sołtys
pamiętał dobrze, że Dziwne nie miało ani kształtu, ani wyglądu, więc choćby z
tego względu nie było łatwo go znaleźć. Alojzy Pstryś w razie konieczności przewidywał
wykradzenie Dziwnego, ale mimo usilnych zabiegów nie mógł na nie natrafić. Nie
mógł na nie natrafić pewnie i z tej przyczyny, że od lat przebywał z dala od
Bździochowej Doliny, a Dziwne zapewne zostało przy swym niegdysiejszym
troskliwym opiekunie, jakim był Miętoś za czasów wiejskiego głupkowania.
Dlatego
też Alojzy Pstryś opracował sobie plan i plan ten postanowił wprowadzić w
życie. Czekał tylko dogodnej okazji. Cóż, nie czekał jej z założonymi rękami.
Odszukał kilkoro swoich eks-wyborców i z ich pomocą planował zrealizować owo czekające
na właściwy moment zamierzenie. A ponieważ przy ciągnącym się nieprzerwanie
paśmie sukcesów sołtysa Miętosia trochę mu się dłużyło, opracował sobie też plan
B. Tak na wszelki wypadek. No i czekał. Tymczasem eks-wyborcy – trudno byłoby
ukryć, że za jego podżeganiem – zaczęli robić trochę zamieszania. Miały miejsce
incydenty i prowokacje. Rozeszła się wieść, że aby osiągnąć zamierzony cel,
Alojzy Pstryś nie cofnie się przed niczym, z użyciem siły włącznie. Bździochowa
Dolina jęła przygotowywać się do odparcia ewentualnego ataku.
Na
południowym krańcu Bździochowej Doliny zwanym Dziadowym Kramem, enklawie
zamieszkanej przez najliczniejsze grono wyborców byłego sołtysa, otoczonej
szpalerem gęstych i wysokich tui, spokojnej do tej pory, zaczęły się niepokoje,
które z czasem przerodziły się w otwarty bunt. Dla reszty mieszkańców
Bździochowej Doliny było jasne, że tam właśnie niczym kijem w mrowisku, miesza
były sołtys Alojzy Pstryś. Co więcej, nie miesza bez efektów. Zaistniała
groźba, że Dziadowy Kram może nawet zechce odłączyć się od Bździochowej Doliny
i przyłączyć do sąsiadującej z nią Dziadowej Modliszki, której nazwa notabene wcale
nie pochodzi od modlenia. Tam to przebywał ostatnio były sołtys i stamtąd
mieszał. Sytuacja nabrzmiała już na tyle, że w każdej chwili groziła wybuchem.
No i w końcu stało się. Eks-sołtys Alojzy Pstryś wraz z ekipą sprzyjających mu
(prawdopodobnie sprzyjających każdemu, kto im odpowiednio hojnie zrekompensuje
wysiłek) dziarskich przedstawicieli Koła Młodych Intelektualistów z niedalekich
wsi Dresowo i Bejzbolówek przypuścił szturm na Dziadowy Kram. Szturm okazał się
skuteczny i w ten sposób enklawa stała się autonomiczna.
Po
tym zdarzeniu Miętoś, jak dotąd ze stoickim spokojem przyglądający się
rozwojowi sytuacji na południowym krańcu Bździochowej Doliny, objawił swój
talent przywódczy i dowódczy. Z wcześniejszej lektury przygód barona Münhausena
pamiętał jego przygodę, gdy ten w czasie jednej ze swoich licznych podróży
wysiadł na ląd, a tam natychmiast rzucił się na niego ogromny niedźwiedź.
Baron, który nawet nie zdążył sięgnąć po strzelbę, a więc całkowicie zaskoczony
i bezbronny, nie mając wyjścia, złapał niedźwiedzia za łapy i tak długo
trzymał, aż niedźwiedź padł z głodu. Miętoś, mając w pamięci zaradność, a i
dobry refleks barona, najpierw pozwolił zwolennikom byłego sołtysa wyszumieć
się do woli, po czym ogłosił, że enklawa oczywiście może się jak najbardziej
cieszyć autonomią, tylko że przebywający tam mieszkańcy i ich goście sami będą
musieli zadbać o aprowizację.
Po
czterdziestu kilku dniach było po sprawie, a na autonomicznym cmentarzyku przybyło
nieco świeżych, szczupłych mogił. Przy czym zgadzał się bilans ilości świeżych,
szczupłych mogił z ilością niedawnych zwolenników autonomii Dziadowego Kramu,
wcześniej szczupłych inaczej, z rozbudowanymi tzw. mułami, kaloryferami,
tricepsami itp. Inni dresówkowianie i bejzblówkowianie, czekający w swoich
przysiółkach na znak Alojzego Pstrysia, co było elementem jego planu B, aby w
razie potrzeby przyjść mu w sukurs, w sukurs mu nie przyszli. Bardziej cenili
sobie posiadane względne wygody nad głód, który ich tam niechybnie czekał, i
finał, który ich też tam niechybnie czekał. W ten to sposób autonomia przestała
być potrzebna Dziadowemu Kramowi.
Z
czasem – za sprawą, co oczywiste, obrotnego sołtysa Miętosia – enklawa
przerodziła się w popularny ośrodek wypoczynkowy Bździochowej Doliny, nazwany z
angielska Bździoch’s Spa, gdzie w luksusie, ale też i w zaciszu niedalekiego
cmentarzyka można było zażyć kojącego wytchnienia i relaksu.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz