Zza okien dochodziła coraz większa
wrzawa. Ślęczący w skupieniu nad najświeższym raportem młodszy śledczy Rympał Przypałko
wyjrzał na ulicę. Od strony centrum Bździochów zbliżał się wielobarwny,
hałaśliwy pochód. Z rozstawionych wzdłuż głównej ulicy głośników atakowała uszy
rytmiczna acz monotonna muzyka techno.
– O, tęczowi znowu paradują –
powiedział niby do siebie, ale wystarczająco głośno, aby usłyszał go
przełożony, męczący się nad tabelami statystyk przy sąsiednim biurku. – Ja ich
rozumiem. Te ich problemy ze ślubami, spadkami, adopcją dzieci, a do tego
ogólny brak tolerancji…
Nie dokończył, bo jego szef, komisarz Chwalimierz
Ciutgrzmot, uniósł głowę znad papierów i spiorunował go wzrokiem.
– Co ty chrzanisz – niemal wyskandował.
– Oni mają większe prawa od nas.
– Jak to? – zdziwił się Przypałko.
– Kto jak kto, ale ty powinieneś o tym
wiedzieć najlepiej.
Przypałko
spłonął lekkim rumieńcem wstydu. Jako były „specjalista” od kart kredytowych
zwolniony po dwóch latach odsiadki za dobre sprawowanie, któremu ojczyzna nie
tylko darowała resztę kary, ale w nagrodę pozwoliła rehabilitować się w
szeregach policji, nie powinien zadawać tak naiwnych pytań. Wpatrywał się w
Ciutgrzmota, mimo wszystko nie rozumiejąc, dlaczego ta kąśliwa uwaga została
wypowiedziana właśnie w tej chwili.
–
Tylko posłuchaj – kontynuował przełożony, nie wnikając w wewnętrzne rozterki
Przypałki. – Wczoraj wieczorem zauważyłem, że Herkulesowi, wiesz – mojemu psu,
skończyła się sucha karma. Mówię Felicycie, że wyskoczę szybko do Żabki, to
zdążę jeszcze przed zamknięciem. Wziąłem jej kartę, bo na moją pensja jeszcze
nie wpłynęła. A tu panienka w sklepie mówi, że nie może jej przyjąć, bo to nie
moja karta. Jest na niej podpis kobiety. „No jasne”, mówię. „To karta mojej
żony”. Na to ona: „To musi przyjść żona”. „Kobito”, mówię. „Żona ma wstać z
łóżka, wyszykować się i lecieć do sklepu?”. A wiesz, Rympek, Felicia jest taka,
że bez makijażu za próg nie wyjdzie. „Dlaczego nie mogę wyręczyć własnej żony?”
– pytam. A panienka swoje – „Nie mogę, takie są przepisy” i tak dalej. I
jeszcze dodała, że gdyby to była karta zbliżeniowa, to co innego. Bo wtedy by
nie widziała podpisu. Uparła się, no i Herkules nie miał wczoraj kolacji. To
teraz powiedz sam, czy nie mam racji. Gdybym był kochającym inaczej i wziął od
partnera kartę, pani by mi sprzedała karmę, bo na karcie byłby podpis
mężczyzny. To co, do cholery, mam zostać gejem, żeby mój pies miał co jeść?
– Rzeczywiście – przytaknął Przypałko.
– Co rzeczywiście?! Chciałbyś, żebym
został gejem?
– Nieee. Chciałem powiedzieć, że
rzeczywiście geje mają łatwiej. I tak samo lesbijki.
– A nie mówiłem? – westchnął komisarz
Ciutgrzmot. – Sam widzisz, że hetero mają w plecy. A najlepsze jest to, że
gdybym miał kartę zbliżeniową, choćby ukradzioną, też mógłbym zrobić zakupy.
Czyli że jako złodziej mogę zrobić zakupy legalnie, ale własnej żony wyręczyć
nie mogę. Sama musi iść do sklepu i dźwigać worek. To się nazywa wspieranie
rodziny.
– Szefie, to oczywiste.
–
Co jest oczywiste?!
–
Jak to co? Przecież łatwiej zabronić czegoś czterdziestu milionom ludzi niż
łapać potencjalnego złodzieja.
– I kto to mówi? Ciebie jakoś
złapaliśmy. I wielu innych.
– No tak – dokończył Przypałko,
ponownie zagłębiając się w papiery. – Posłowie chcą się wykazać pracowitością i
myślą, że jak namnożą przepisów, to one same będą pilnować porządku. Takie
gender po polsku.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz