Członkini
bździochowskiej palestry Ceduła Raptularz była wysoce cenioną – głównie przez
siebie samą – cywilistką, czyli specjalistką od spraw cywilnych, które
wygrywała – jak to się mówi – jak chciała. Pomagała jej w tym tak zwana
niewyparzona gęba i idący z nią w parze tupet. Jest rzeczą wielce
prawdopodobną, że to właśnie dzięki tym cechom (niechby jeszcze za tym szła
uroda, ale gdzie tam) jej klientela wywodziła się ze środowiska szemranych
biznesmenów, cwaniaczków i zwykłych oszustów. Dla niej jednej akurat hojnych.
Tak
się złożyło, że naprzeciw niej w sprawie o odszkodowanie za fatalnej jakości,
lecz wściekle drogie buty, stanął mecenas Jązorek Kurczenóźko, pod względem
obuwniczym wyjątkowy pechowiec. Nic więc dziwnego, że sprawę przegrał z kretesem,
a po płomiennej mowie obrończej w imieniu swego klienta – producenta owych
butów, które „zaginęły” po oddaniu do reklamacji, tak samo jak rzekomo
wypłacone pieniądze, które nigdy nie trafiły do kieszeni byłego właściciela
pechowych butów – Ceduły Raptularz, cieszył się, że nie musi płacić
odszkodowania producentowi, bo na to się zanosiło. Uratował go od tego chyba
jedynie jakiś irracjonalny, nagły kaprys sądu. Radość była krótkotrwała i z
sali rozpraw Jązorek Kurczenóźko wychodził podminowany, zły i z taką glątwą
moralną, jakby pił za cudze przez tydzień albo i dłużej. Zobaczywszy na
korytarzu swoją przeciwniczkę pakującą dokumenty do przepastnej torebki (jakby
nie było – damskiej), nie oparł się pokusie, aby jej nie przygadać. Pod wpływem
nieodpartego impulsu, który napompował go adrenaliną, miał nadzieję, że to, co
mu się nie udało na sali sądowej, odbije sobie z nawiązką w kuluarach. Podszedł więc do Ceduły Raptularz i powiedział
z wyrzutem:
–
To przykre, że inteligencja i wykształcenie idą w sukurs oszustowi.
–
Nooo! Co pan mi tu?! – zaperzyła się Ceduła. – Zaraz zawołam policję sądową.
–
I co im pani powie? – z satysfakcją zapytał Jązorek. – Że nazwałem ją
inteligentną i wykształconą?
Ceduła
o mało nie zabiła go wzrokiem. Zapięła torebkę i oddaliła się szybkim truchtem.
Jak
do tego doszło, że oba te wrogie ciała się później spotkały, nie udało się
wykryć nawet najsprytniejszym dziennikarzom śledczym z wiodących
bździochowskich dzienników – New
Bździoch Timesa i Super Bździochpressu.
Jeszcze większą zagadką okazał się fakt, że ciała te połączyły się w jedno
stadło i od tej pory szły rączka w rączkę i nóżka w nóżkę, czy też w nóźkę. A
nawet Kurczenóźkę, bo pani mecenas od pewnego czasu zaczęła się nazywać Ceduła
Kurczenóźka. Jązorek zaś przeistoczył się w nadal wziętego adwokata – tyle że
już cywylistę – z klientelą podsyłaną mu przez własną żonę. Bo jej klientów
nigdy nie brakowało.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz