sobota, 12 lipca 2014

15. Palestrowe miazmaty



Członkini bździochowskiej palestry Ceduła Raptularz była wysoce cenioną – głównie przez siebie samą – cywilistką, czyli specjalistką od spraw cywilnych, które wygrywała – jak to się mówi – jak chciała. Pomagała jej w tym tak zwana niewyparzona gęba i idący z nią w parze tupet. Jest rzeczą wielce prawdopodobną, że to właśnie dzięki tym cechom (niechby jeszcze za tym szła uroda, ale gdzie tam) jej klientela wywodziła się ze środowiska szemranych biznesmenów, cwaniaczków i zwykłych oszustów. Dla niej jednej akurat hojnych.

Tak się złożyło, że naprzeciw niej w sprawie o odszkodowanie za fatalnej jakości, lecz wściekle drogie buty, stanął mecenas Jązorek Kurczenóźko, pod względem obuwniczym wyjątkowy pechowiec. Nic więc dziwnego, że sprawę przegrał z kretesem, a po płomiennej mowie obrończej w imieniu swego klienta – producenta owych butów,  które „zaginęły” po oddaniu do reklamacji, tak samo jak rzekomo wypłacone pieniądze, które nigdy nie trafiły do kieszeni byłego właściciela pechowych butów – Ceduły Raptularz, cieszył się, że nie musi płacić odszkodowania producentowi, bo na to się zanosiło. Uratował go od tego chyba jedynie jakiś irracjonalny, nagły kaprys sądu. Radość była krótkotrwała i z sali rozpraw Jązorek Kurczenóźko wychodził podminowany, zły i z taką glątwą moralną, jakby pił za cudze przez tydzień albo i dłużej. Zobaczywszy na korytarzu swoją przeciwniczkę pakującą dokumenty do przepastnej torebki (jakby nie było – damskiej), nie oparł się pokusie, aby jej nie przygadać. Pod wpływem nieodpartego impulsu, który napompował go adrenaliną, miał nadzieję, że to, co mu się nie udało na sali sądowej, odbije sobie z nawiązką w kuluarach.  Podszedł więc do Ceduły Raptularz i powiedział z wyrzutem:

– To przykre, że inteligencja i wykształcenie idą w sukurs oszustowi.

– Nooo! Co pan mi tu?! – zaperzyła się Ceduła. – Zaraz zawołam policję sądową.

– I co im pani powie? – z satysfakcją zapytał Jązorek. – Że nazwałem ją inteligentną i wykształconą?

Ceduła o mało nie zabiła go wzrokiem. Zapięła torebkę i oddaliła się szybkim truchtem.

Jak do tego doszło, że oba te wrogie ciała się później spotkały, nie udało się wykryć nawet najsprytniejszym dziennikarzom śledczym z wiodących bździochowskich dzienników – New Bździoch Timesa i Super Bździochpressu. Jeszcze większą zagadką okazał się fakt, że ciała te połączyły się w jedno stadło i od tej pory szły rączka w rączkę i nóżka w nóżkę, czy też w nóźkę. A nawet Kurczenóźkę, bo pani mecenas od pewnego czasu zaczęła się nazywać Ceduła Kurczenóźka. Jązorek zaś przeistoczył się w nadal wziętego adwokata – tyle że już cywylistę – z klientelą podsyłaną mu przez własną żonę. Bo jej klientów nigdy nie brakowało.

  

cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz