Gwałtowny
rozwój kapitalizmu w Bździochach wybuchłego za sprawą sołtysa Miętosia, który
swoimi rządami doprowadził do powstania prężnej gospodarczo Bździochowej
Doliny, niewątpliwie należało zaliczyć do sukcesów. Bo chwalić się było czym.
Wieś kwitła pod każdym względem. Zarówno mieszkańcy, jak i przyjezdni wkładali
wiele inwencji i wysiłku w budowanie dobrobytu – własnego i całego regionu. Ale
w tej beczce miodu znalazła się też i przysłowiowa łyżka dziegciu. Nie wszyscy
bowiem poradzili sobie w zmaganiu się z nową rzeczywistością, jak to się udało na
przykład przeuroczym i zaradnym dziewczętom: Maryśce od Kozodojów czy
Paliczkowej Jagodzie. Prócz krezusów i średniaków znaleźli się i tacy, którzy
ni w ząb nie mogli rozkminić, o co w tej nowej rzeczywistości chodzi. Ci –
nieliczni na szczęście – miast się rozwijać, skurczyli się w swych umysłach,
popadli w apatię, a później w doły psychiczne. Oczywiście doskonale
zorganizowana i bezbłędnie działająca bździochowska służba zdrowia poradziła sobie gładko z
tym problemem. Dla takich właśnie ludzi na skraju Bździochowej Doliny, z
dala od wielkowsiowego zgiełku i w pięknej przyrodniczo scenerii powstał
ośrodek zdrowia psychicznego. Dzisiejsza młodzież pewnie zwałaby go po prostu
domem wariatów, lecz umówmy się – był to ośrodek zdrowia psychicznego i niech
tak zostanie. Formalnie dom ten… przepraszam – ośrodek, oczywiście,
instancyjnie podlegał Specjalistycznemu Ośrodkowi Psychiatrycznemu w Walonkach,
a zwierzchnikiem był, co też oczywiste, naczelny walonkowski lekarz, dr Stefan
Mondralla – ten sam, którego podpis widniał na wystawionym onegdaj Miętosiowi
zaświadczeniu. I on to któregoś dnia wizytował podległą mu placówkę w
Bździochach.
Zaraz
po wejściu, w holu, podczas powitania z bździochowskim personelem do dra
Mondralli podszedł jeden z pacjentów, przedstawił się jako Strzepan Móżdżek,
odciągnął go na stronę i wyłuszczył swoją sprawę. Twierdził, że padł ofiarą niecnych knowań
własnej rodziny, a wszystko po to, aby pozbawić go pokaźnego spadku. Rodzina wyrządziła
mu bezgraniczną krzywdę; załatwiła po znajomości i za jego plecami dokumenty, z
których wynikało, że jest psychicznie niezrównoważony, a nawet niebezpieczny. I
to na tyle, że należy go ubezwłasnowolnić i zamknąć z miejscu odosobnienia, co
też uczyniono. Najlepsza w tym wypadku wydała się taka właśnie placówka.
Poprosił, aby doktor zajął się jego przypadkiem, dokładnie sprawdził i
przeanalizował dokumenty, no i „odkręcił” całą sprawę, bo on, Strzepan Móżdżek,
jest całkowicie umysłowo zdrowy. Pacjent mówił całkiem do rzeczy, był spokojny
i zrównoważony. Ze łzami w oczach, a jednocześnie z ogromną nadzieją i ufnością
patrzył doktorowi w oczy. No cóż, zdarza się, że ludzie dla pieniędzy potrafią
robić różne świństwa, przeto doktor obiecał zająć się jego sprawą.
Inspekcja
przebiegła zgodnie z planem, wizytatora oprowadzono po obiekcie i
zademonstrowano wszystkie jego walory. Był to rzeczywiście ośrodek na wskroś
nowoczesny i godny pozazdroszczenia. Po pożegnaniu z personelem, w holu, tuż
przed opuszczeniem ośrodka ktoś nagle mocno kopnął doktora w pośladek. Doktor
aż podskoczył z bólu i wrażenia. Gdy się odwrócił, ujrzał Strzepana Móżdżka.
Pacjent machając mu przed nosem palcem wskazującym, nawiązał do porannej
obietnicy doktora:
–
Kochasiu, tylko nie zapomnij.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz