O
tym, że Bździochowa dolina pod rządami sołtysa Miętosia kwitnie i przeistacza
się w krainę mlekiem i miodem płynącą, nie trzeba było nikogo przekonywać. Na
oczach wszystkich stawała się metropolią – wsią nowoczesną i bogatą. Bogacili
się mieszkańcy, bogacili się przyjezdni, bogacił się, kto tylko mógł, kto tylko
– jak to określano – kumał czaczę. Ale chyba nikt tak nie kumał czaczy, jak
były pracownik SKR-u (dla tych, którzy nie pamiętają: Spółdzielni Kółek
Rolniczych), mechanik maszyn rolniczych, Bumcybrat Dzierżyglut. Ten niepozorny
z wyglądu człowieczek o fizjonomii Charlie Chaplina (intelektualnie – parę
pięter niżej) miał wyjątkowego nosa do biznesu. Z mechanika maszyn rolniczych
przedzierzgnął się w mechanika samochodowego, a że popyt na tego rodzaju usługi
rósł wprost proporcjonalnie do ilości przybywających pojazdów, bardzo szybko
zaczęła mu się napychać kiesa, nabijać kabza czy też puchnąć konto bankowe.
Jego
filozofia była prosta: żadne raz a dobrze, tylko tanio i źle. „Tanio” napędzało
mu klientów, „źle” sprawiało, że przyjeżdżali jeszcze raz, a ściślej – wiele
razy. Płacąc za każdym razem niewielkie sumy, summa summarum zostawiali u
cwanego i nierzetelnego mechanika znacznie więcej pieniędzy, niż za solidną
robotę.
Z
czasem, przy ciągle sprzyjających warunkach rynkowych, Bumcybrat Dzierżyglut
uznał, że pora się wziąć za sprowadzanie rozbitych aut z Zachodu, bo na nich
jest jeszcze lepszy interes. Nie zrezygnował przy tym ze swojej żelaznej zasady
i upychał po okazyjnych cenach samochody byle jak naprawione, a często sklecone
z kilku różnych aut. A zachwalał swój towar następująco, klepiąc przy tym
poufale klienta po plecach: „Bierz pan, bo to okazja. Zrobione jak dla siebie”.
Kiedy
Bumcybrat dowiedział się, że są w Niemczech do odbioru kolejne powypadkowe auta
przygotowane specjalnie dla niego, czym prędzej po nie pognał. Wypada dodać, że
Dzierżyglut nie znał ani jednego słowa po niemiecku, Niemiec zaś ni w ząb nie umiał po polsku. Swoiście
wyglądała ich rozmowa, którą Maria Czubaszek określiłaby jako rozmowę łysego
ze stolarzem. Niemiec wskazał dwa auta i pokazał na palcach, że chce po 4
tysiące marek za każde. Bumcybrat postanowił się targować i zaproponował, że
weźmie oba samochody, ale taniej. Ponieważ jednak nie znał języka, Niemiec nie
rozumiał, o co mu chodzi. W końcu zdesperowany Polak zbliżył swoją twarz do
jego i zaczął mówić jak do głuchoniemego, wyraźnie sylabizując:
–
Patrz mi na us-ta. Bio-rę dwa za sie-dem.
Nie
wiadomo, czy rzeczywiście patrzenie na usta pomogło, czy zadziałała jakaś inna
przyczyna, dość, że Dzierżyglut auta przywiózł.
Z
czasem Bumcybrat Dzierżyglut, dzięki zarobionym pieniądzom, ze sprytnego acz
nieuczciwego mechanika przeistoczył się w obrotnego dilera samochodów. Historia
o tym milczy, lecz można przypuszczać, że hołdowanym przez siebie zasadom
został wierny.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz