sobota, 1 listopada 2014

31. Jak Polak z Niemcem




         O tym, że Bździochowa dolina pod rządami sołtysa Miętosia kwitnie i przeistacza się w krainę mlekiem i miodem płynącą, nie trzeba było nikogo przekonywać. Na oczach wszystkich stawała się metropolią – wsią nowoczesną i bogatą. Bogacili się mieszkańcy, bogacili się przyjezdni, bogacił się, kto tylko mógł, kto tylko – jak to określano – kumał czaczę. Ale chyba nikt tak nie kumał czaczy, jak były pracownik SKR-u (dla tych, którzy nie pamiętają: Spółdzielni Kółek Rolniczych), mechanik maszyn rolniczych, Bumcybrat Dzierżyglut. Ten niepozorny z wyglądu człowieczek o fizjonomii Charlie Chaplina (intelektualnie – parę pięter niżej) miał wyjątkowego nosa do biznesu. Z mechanika maszyn rolniczych przedzierzgnął się w mechanika samochodowego, a że popyt na tego rodzaju usługi rósł wprost proporcjonalnie do ilości przybywających pojazdów, bardzo szybko zaczęła mu się napychać kiesa, nabijać kabza czy też puchnąć konto bankowe.
         Jego filozofia była prosta: żadne raz a dobrze, tylko tanio i źle. „Tanio” napędzało mu klientów, „źle” sprawiało, że przyjeżdżali jeszcze raz, a ściślej – wiele razy. Płacąc za każdym razem niewielkie sumy, summa summarum zostawiali u cwanego i nierzetelnego mechanika znacznie więcej pieniędzy, niż za solidną robotę.
         Z czasem, przy ciągle sprzyjających warunkach rynkowych, Bumcybrat Dzierżyglut uznał, że pora się wziąć za sprowadzanie rozbitych aut z Zachodu, bo na nich jest jeszcze lepszy interes. Nie zrezygnował przy tym ze swojej żelaznej zasady i upychał po okazyjnych cenach samochody byle jak naprawione, a często sklecone z kilku różnych aut. A zachwalał swój towar następująco, klepiąc przy tym poufale klienta po plecach: „Bierz pan, bo to okazja. Zrobione jak dla siebie”.
         Kiedy Bumcybrat dowiedział się, że są w Niemczech do odbioru kolejne powypadkowe auta przygotowane specjalnie dla niego, czym prędzej po nie pognał. Wypada dodać, że Dzierżyglut nie znał ani jednego słowa po niemiecku,  Niemiec zaś ni w ząb nie umiał po polsku. Swoiście wyglądała ich rozmowa, którą Maria Czubaszek określiłaby jako rozmowę łysego ze stolarzem. Niemiec wskazał dwa auta i pokazał na palcach, że chce po 4 tysiące marek za każde. Bumcybrat postanowił się targować i zaproponował, że weźmie oba samochody, ale taniej. Ponieważ jednak nie znał języka, Niemiec nie rozumiał, o co mu chodzi. W końcu zdesperowany Polak zbliżył swoją twarz do jego i zaczął mówić jak do głuchoniemego, wyraźnie sylabizując:
         – Patrz mi na us-ta. Bio-rę dwa za sie-dem.
         Nie wiadomo, czy rzeczywiście patrzenie na usta pomogło, czy zadziałała jakaś inna przyczyna, dość, że Dzierżyglut auta przywiózł.
         Z czasem Bumcybrat Dzierżyglut, dzięki zarobionym pieniądzom, ze sprytnego acz nieuczciwego mechanika przeistoczył się w obrotnego dilera samochodów. Historia o tym milczy, lecz można przypuszczać, że hołdowanym przez siebie zasadom został wierny.
         cdn…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz