sobota, 15 listopada 2014

33. Wieża Babel Chrząszczykiewiczów


         Kiedy Nowosz Chrząszczykiewicz, urodziwy mieszkaniec Bździochów, hydraulik z zawodu, doszedł do wniosku, że dalszą karierę zawodową powinien rozwijać za granicą, spakował, co najniezbędniejsze i wyjechał do Francji. Wrócił po paru latach wypasionym busikiem, zapakowanym po dach dorobkowym dobrem, a miejsce obok kierowcy zajmowała śliczna Francuzeczka – dziewczę o urodzie Bardotki i nieokiełznanym temperamencie. Wszelkim. La Larva, bo tak się nazywała, nie znała ani słowa po polsku, a ponieważ przysłowiowe „sz” i „cz” sprawiało jej okropne męki, do swego lubego zwracała się na skróty, wyrwawszy z imienia i nazwiska to, co udało jej się wykrztusić, a co brzmiało: „No Chocz”. Gdy zawołała tak po raz pierwszy, Nowosz odpowiedział jej: „Już idę, Skarbie”. Spodobało się i tak zostało.
         Ale pierwszy zgrzyt przyszłego małżeństwa Chąszczykiewiczów nastąpił już w drodze do Polski. Nowosz prowadził, a la Larva bawiła się jego komórką. Nagle, ni z tego, ni z owego zaczęła mieć do niego o coś pretensje. W swej perorze nakręcała się coraz bardziej, wkładając w to niemało, a może nawet wszystko, ze swego temperamentu. Zdezorientowany Nowosz zjechał na najbliższy parking, a wtedy la Larva poczęła wyrzucać z samochodu wszystkie rzeczy. Tak jak leci i jak popadło. Na betonie parkingu wylądowały więc torby z ubraniami, sprzęt grający, kartony kosmetyków itd., a na tym wszystkim wylądowały jeszcze kołdry i poduszki. Po paru minutach auto było wymiecione do czysta, a wściekła, sapiąca jeszcze z wysiłku dziewczyna usiadła za kierownicą i oświadczyła, że wraca do domu. On zaś niech sobie robi, co chce. Ogłupiały Nowosz po raz nie wiadomo który spytał, o co chodzi. Dopiero po pewnym czasie nadąsana jeszcze la Larva pokazała mu jego telefon, a w nim jeden z numerów i opis: Skarbówka. Z lawiny wyrzucanych przez nią słów zrozumiał, że wskazany numer telefonu nie jest jej, czyli że jeszcze inną kobietę nazywa Skarbem. Szczery wybuch śmiechu Nowosza zbił la Larvę z tropu, a jego tarzanie się z radości w stercie wyrzuconych z samochodu rzeczy nawet ją zaciekawiło. Spodziewała się przeprosin i tłumaczeń; taka reakcja wprawiła ją w zdumienie. Wreszcie Nowoszowi udało się wytłumaczyć, na czym polega pomyłka. Po chwili oboje tarzali się ze śmiechu. Do tego doszedł jeszcze fakt, że la Larva nie ma prawa jazdy i nie umie prowadzić samochodu.
         Potem wspólnie powkładali na powrót wszystko do środka, a jeszcze później la Larva zaczęła przepraszać Nowosza o głupie posądzenie. Przeprosiny musiały zostać przyjęte, bo przez dłuższy czas auto na parkingu wpadało w dziwne wibracje i przechyły. Niechybnie wspięli się na szczyt niebiańskich rozkoszy, co przy trudnościach w porozumiewaniu się przywodzi na myśl porównanie z biblijną wieżą Babel. Może tylko rezultat był nieco inny, ale widać, niebiosa jakoś nie czyniły przeszkód w tej wspinaczce.
         Po przyjeździe do Polski młodzi pobrali się, a gdy la Larwa nauczyła się już wystarczająco nowego języka, podjęła pracę – o ironio – w bździochowskiej skarbówce. Wszystko skończyło się niemal jak w bajce, bo Chrząszczykiewiczostwo żyli długo i szczęśliwie, w otoczeniu gromadki Chrząszczykiewiczątek. Wymawianie swego obecnego nazwiska nie sprawiało już la Larvie trudności, jednak pierwotne jej zawołanie: „No Chocz” pozostało w ich intymnym słowniku i stanowiło zaproszenie do radosnej wędrówki na szczyt wieży Babel.

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz