Kiedy Nowosz Chrząszczykiewicz, urodziwy
mieszkaniec Bździochów, hydraulik z zawodu, doszedł do wniosku, że dalszą
karierę zawodową powinien rozwijać za granicą, spakował, co najniezbędniejsze i
wyjechał do Francji. Wrócił po paru latach wypasionym busikiem, zapakowanym po
dach dorobkowym dobrem, a miejsce obok kierowcy zajmowała śliczna Francuzeczka
– dziewczę o urodzie Bardotki i nieokiełznanym temperamencie. Wszelkim. La
Larva, bo tak się nazywała, nie znała ani słowa po polsku, a ponieważ
przysłowiowe „sz” i „cz” sprawiało jej okropne męki, do swego lubego zwracała
się na skróty, wyrwawszy z imienia i nazwiska to, co udało jej się wykrztusić,
a co brzmiało: „No Chocz”. Gdy zawołała tak po raz pierwszy, Nowosz
odpowiedział jej: „Już idę, Skarbie”. Spodobało się i tak zostało.
Ale
pierwszy zgrzyt przyszłego małżeństwa Chąszczykiewiczów nastąpił już w drodze
do Polski. Nowosz prowadził, a la Larva bawiła się jego komórką. Nagle, ni z
tego, ni z owego zaczęła mieć do niego o coś pretensje. W swej perorze nakręcała
się coraz bardziej, wkładając w to niemało, a może nawet wszystko, ze swego
temperamentu. Zdezorientowany Nowosz zjechał na najbliższy parking, a wtedy la
Larva poczęła wyrzucać z samochodu wszystkie rzeczy. Tak jak leci i jak popadło.
Na betonie parkingu wylądowały więc torby z ubraniami, sprzęt grający, kartony
kosmetyków itd., a na tym wszystkim wylądowały jeszcze kołdry i poduszki. Po
paru minutach auto było wymiecione do czysta, a wściekła, sapiąca jeszcze z
wysiłku dziewczyna usiadła za kierownicą i oświadczyła, że wraca do domu. On
zaś niech sobie robi, co chce. Ogłupiały Nowosz po raz nie wiadomo który
spytał, o co chodzi. Dopiero po pewnym czasie nadąsana jeszcze la Larva
pokazała mu jego telefon, a w nim jeden z numerów i opis: Skarbówka. Z lawiny wyrzucanych
przez nią słów zrozumiał, że wskazany numer telefonu nie jest jej, czyli że
jeszcze inną kobietę nazywa Skarbem. Szczery wybuch śmiechu Nowosza zbił la
Larvę z tropu, a jego tarzanie się z radości w stercie wyrzuconych z samochodu
rzeczy nawet ją zaciekawiło. Spodziewała się przeprosin i tłumaczeń; taka
reakcja wprawiła ją w zdumienie. Wreszcie Nowoszowi udało się wytłumaczyć, na
czym polega pomyłka. Po chwili oboje tarzali się ze śmiechu. Do tego doszedł
jeszcze fakt, że la Larva nie ma prawa jazdy i nie umie prowadzić samochodu.
Potem
wspólnie powkładali na powrót wszystko do środka, a jeszcze później la Larva
zaczęła przepraszać Nowosza o głupie posądzenie. Przeprosiny musiały zostać
przyjęte, bo przez dłuższy czas auto na parkingu wpadało w dziwne wibracje i
przechyły. Niechybnie wspięli się na szczyt niebiańskich rozkoszy, co przy
trudnościach w porozumiewaniu się przywodzi na myśl porównanie z biblijną wieżą
Babel. Może tylko rezultat był nieco inny, ale widać, niebiosa jakoś nie czyniły
przeszkód w tej wspinaczce.
Po
przyjeździe do Polski młodzi pobrali się, a gdy la Larwa nauczyła się już wystarczająco
nowego języka, podjęła pracę – o ironio – w bździochowskiej skarbówce. Wszystko
skończyło się niemal jak w bajce, bo Chrząszczykiewiczostwo żyli długo i
szczęśliwie, w otoczeniu gromadki Chrząszczykiewiczątek. Wymawianie swego obecnego
nazwiska nie sprawiało już la Larvie trudności, jednak pierwotne jej zawołanie:
„No Chocz” pozostało w ich intymnym słowniku i stanowiło zaproszenie do
radosnej wędrówki na szczyt wieży Babel.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz