Starszy chorąży Józiek Wędzidło może by i zrobił karierę jako artylerzysta, gdyby nie fakt, że od lufy haubicznej wolał lufę czystej wyborowej, a sutą zagrychę przekornie nazywał mięsem armatnim. Po zabawie w taką artylerię miast biegania po poligonie wolał solidne spanko, czyli ćwiczenie oka, co miał opanowane od czasu, gdy był jeszcze szeregowym kanonierem. Choć – jak pamiętamy – przyłapano go onegdaj na spaniu w czasie służby, to zgrabne wybrnięcie z sytuacji uchroniło go przed karą. Upodobanie do spania jednakże przetrwało. Predylekcja zaś do obfitego jadła sprawiła, że z czasem począł zatracać wizurę – proporcjonalnie, im większy rósł mu kałdun, tym wizura stawała się skromniejsza. Po prostu brzuch mu ją zasłaniał. A wiadomo, że artylerzysta bez wizury to jak rura bez otworu. Te namiętności starszego chorążego sprawiły, że artylerzystą z krwi i kości nie został, ale ostatecznie zakotwiczył na dobre w pułku artylerii naziemnej, położonej na peryferiach Bździochowej Doliny, pełniąc funkcję kwatermistrza. Tam też przepracował całe swoje wojskowe życie i dotrwał do wojskowej emerytury. A nawet dłużej, bo okazało się, że lepszego kwatermistrza niż starszy chorąży Józiek Wędzidło nie ma bodaj w całej armii. Przeto pracował dalej, już jako emeryt, ku chwale wojska, Bździochowej Doliny i ojczyzny.
Zdarzyło
się jednak, że i jako posiwiałemu kwatermistrzowi, który zasłużył już sobie na
miano starego wiarusa, przyszło mu przeżyć inspekcję jednostki. A wizytować
miał ją nie byle kto, bo sam generał Bolesław Miauczylew, pochodzący z dalekich
Kresów szkolny kolega Jóźka Wędzidły. No, na taką okoliczność należało się
właściwie przygotować, toteż starszy chorąży zadbał, aby w jego królestwie,
czyli kasynie, każdy szczegół był na medal. Zarządził kucharzom, by dali
z siebie wszystko i przyszykowali wyjątkowo wystawny poczęstunek. Oczywiście
zakropiony lufą wódeczki. Żeby postawić kropkę nad i, na całej długości
korytarza prowadzącego do stołówki na rozkaz Jóźka Wędzidły rozwinięto czerwony
chodnik. Gdy generał pojawił się w drzwiach wejściowych, starszy chorąży
postanowił go przywitać po wojskowemu, z wszelkimi rygorami regulaminu.
Wyprężył się więc i krokiem defiladowym ruszył w jego kierunku, aby złożyć
meldunek. Dziarsko i z fasonem wkroczył na rozwinięty chodnik i…
I
tu się skończył regulamin. Już pierwszy krok sprawił, że chodnik bez przeszkód „popłynął”
na wyfroterowanej do najwyższego połysku posadzce, a biedny chorąży wyrżnął jak
długi na plecy i wraz z chodnikiem podjechał pod same nogi generała. Jednym
słowem – zamiast efektownego wejścia, totalna kompromitacja. Starszy chorąży
już miał spłonąć rumieńcem wstydu, gdy generał, poznawszy go, schylił się,
pomógł mu wstać i powiedział, zajeżdżając kresowo:
– Taj, coś ty, Jóźku. Zwariował na stare lata?
Wygibasów się tobie zachciało?
Po
czym razem wkroczyli do kasyna, gdzie wszystko potoczyło się już właściwym
torem. Jeśli nie do końca regulaminowo, to na pewno zgodnie z wojskowym
rytuałem.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz