http://blogroku.pl/2014/kategorie/z-dziejalw-blsdziochowej-doliny,b9i,blog.html
Bździochowskie
koło łowieckie „Strzał na Komorę” działało prężnie od lat i szczyciło się
największą procentowo ilością strzałów oddawanych do odławianej zwierzyny właśnie
na komorę. Strzałów oddawanych jak najbardziej przepisowo zresztą. Stanowiło to
dumę myśliwych zrzeszonych w tym kole i przynosiło im zaszczyt. Oraz nagrody –
od lokalnych po państwowe. Ambicją jednak wszystkich było, aby procent strzałów
oddawanych na komorę wynosił sto. Szczegółami takimi na przykład, jak trafić w
komorę pędzącego zająca, czy dziką kaczkę w locie nikt sobie głowy nie
zaprzątał. Wszyscy byli przekonani, że prędzej czy później niedościgniony dotąd
wynik osiągną.
Atoli był pewien problem spędzający
sen z oczu bździochowskim myśliwym. Problem, z powodu którego nie mogli dobić
do procentowej setki, a tym samym osiągnąć ideału. Mimo iż osiągnięty wynik i
tak dawał im bezapelacyjnie pierwszą lokatę w rankingu kół łowieckich w skali
kraju, ten mały nieosiągnięty procencik bardzo ich drażnił. Ba, byli tacy, co
uważali, że stanowi to ujmę na ich honorze. Sprawcą tego dyskomfortu
psychicznego był tylko jeden, jedyny człowiek, członek koła „Strzał na Komorę”.
I to wieloletni członek. A nawet, o ironio, honorowy członek. I na dodatek starszy
łowczy. Rogaś Turzyca. On to właśnie psuł statystyki i zaczynał już być celem
niedwuznacznych uwag kolegów „po dwururce”. Być może przyczyną był jego
zaawansowany wiek i szwankujący w związku z tym wzrok. A może po prostu miał
niefart.
Niefart niefartem, ale jak tu
spokojnie podejść do takiego przypadku jak ten. Pewnego razu Rogaś Turzyca
polował przez cały dzień – z zapałem, lecz bezskutecznie. Pod wieczór, gdy już
całą okolicę ogarnęła szarówka i – zrezygnowany – opuścił ambonkę i zamierzał udać
się na spoczynek, ku swemu bezgranicznemu szczęściu ujrzał w kartoflisku
przepiękną rozłożystą koronę spokojnie pasącego się byka. „No, teraz już mi nie
ujdziesz, a strzał na komorę wreszcie uwolni mnie od notorycznych złośliwości
kolegów”, pomyślał. Wycelował dokładnie i pociągnął za spust. Strzał padł, a
jeleń nie. „Ki diabeł?”, pomyślał Turzyca. Na szczęście miał jeszcze w magazynku
dwa naboje. Ponownie zmierzył się do strzału i ponownie po strzale byk dalej
pasł się w najlepsze w kartoflisku. Ani myślał uciekać. Bezzwłocznie poleciał w
jego stronę ostatni nabój. Z takim samym efektem, jak poprzednio. „Może jest
głuchy?”, przemknęło przez myśl myśliwemu. „W takim razie podejdę go bliżej.”
Uzupełnił naboje w strzelbie i zaczął się skradać. Byk nie reagował. Gdy
odległość była już taka, że aby trafić w komorę, wystarczyło przyłożyć lufę do
piersi zwierzęcia, okazało się, że wspaniale wyglądające z daleka poroże było
uchwytem pługa, który ktoś zostawił w kartoflisku. Jeśli po tym dniu statystyka
koła się nie poprawiła, to przynajmniej nie pogorszyła, bo wśród leżącej
pokotem ubitej zwierzyny, pług się nie znalazł. A statystyk zużytych naboi na
szczęście dla Turzycy nie prowadzono.
cdn…