sobota, 10 stycznia 2015

41. Zasady i kwasy doktora Potyrczego


W Bździochah zahuczało. Doktor porzucił swoją kobietę. A ściślej doktor nauk filozoficznych Mścisław Potyrcze porzucił swoją kobietę. Od razu blady strach padł na wszelkie stadła, te zalegalizowane i te nie, których zgodnie z przybyłymi z Zachodu nowoczesnymi trendami w Bździochach nie brakowało. Zwłaszcza że dotychczas nic nie wskazywało, aby doktor Potyrcze miał porzucać swoją kobietę. Dotąd żyli zgodnie i przykładnie. Tuż, tuż miał się odbyć ich ślub. Byli po słowie, a na palcu dziewczyny lśnił pierścionek zaręczynowy. Ludzie zachodzili w głowę, co też się mogło stać, aby do tego doszło.
– A taka zgodna z nich para była – powiadali jedni.
– A jak ona mu we wszystkim dogadzała – powiadali drudzy.
– Ugotowała, posprzątała i jeszcze swoją robotą się zajęła – powiadali inni.
– No, a on to ci tylko w tych książkach siedział i takie tam podobno same bardzo mądre rzeczy wymyślał – gadano po wsi.
Dociekaniom nie było końca. Mścisław tymczasem piął się coraz wyżej po drabinie społecznej. Dysertacja, następnie disputatio, aż wreszcie rigorosum wyniosły go na sam jej szczyt. Szczyt, na którym nie starczyło miejsca dla dwojga. Jego kobieta, niczym Balcerowicz, musiała odejść.
Weronika Prawdziwek zwana Weroną, owa porzucona przez Potyrczego kobieta zniosła to mężnie, można by nawet rzec – po rycersku. Przełknęła gorzką pigułkę i żyła dalej, bo cóż miała robić. Zwłaszcza, że to, znaczy życie – mimo wszystko – jakoś jej wychodziło. Czas, który poświęciła Mścisławowi, pomagając mu w pisaniu pracy doktorskiej spisała na straty. Spakowała manatki i na zawsze zamknęła drzwi doktora Potyrczego, zostawiając za sobą dotychczasowe życie i pierścionek zaręczynowy. Paradoksalnie dysertacja była na temat chemii w związkach kobiety z mężczyzną. Doświadczalnym związkiem służącym Mścisławowi do badań i obserwacji był właśnie jego związek z Weroną. Mścisław Potyrcze ściśle trzymał się swoich zasad. I wymagał tego samego od Werony. To znaczy, aby trzymała się jego zasad. Wszystkie jej reakcje odnotowywał w naukowych zapiskach. Był w tym bardzo skrupulatny i konsekwentny. Takie miał zasady. Nic więc dziwnego, że w końcu zaczęły się kwasy. Gdyby przyszły doktor w odpowiednim momencie zaniechał dalszego eksperymentu na żywej, bądź co bądź, tkance, pewnie związek trwałby nadal. Lecz on postanowił doprowadzić sprawę do końca. Do ostatecznego rozwiązania. Czyli sukcesu. A tym sukcesem był li tylko pozytywnie zakończony przewód doktorski. Z tego Potyrcze zrezygnować nie chciał. Ale, to co pozytywne dla przewodu okazało się mniej pozytywne dla związku. Efekt był podobny do próby oduczenia konia jedzenia, zastosowanej przez pewnego przedwojennego fiakra. Zabrakło tylko jednego dnia, aby eksperyment zakończył się pomyślnie. Tyle, że koń zdechł. W mniemaniu Potyrczego, tytuł doktorski wyniósł go na takie wyżyny społeczne, że ożenek z kobietą posiadającą tylko tytuł magistra musiałby uznać za mezalians. Werona okazała się niegodna jego pozycji społecznej. Mścisław Potyrcze może by i nie wpadł na to, ale silne emocjonalnie i moralnie zaplecze rodzinne, z zachodnia zwane lobby, dopilnowało, aby do mezaliansu nie doszło. I tak to Mścisław Potyrcze, człowiek wielkich ambicji i małego ducha, doktor pełną gębą, został sam.
Werona zaś, jako ta bajkowa Zazulka, poszła w świat. Gdzieś przecież musiało być lepsze, bardziej sprawiedliwe, bardziej nadające się do życia życie. Zdarzyło się, jak to zresztą często w bajkach bywa, że w drodze spotkała młodzieńca. Radosnego, życzliwego i uczynnego, który pomógł jej nieść tobołki i borykać się z przeciwnościami losu. Robił to z taką ochotą i z takim wdziękiem, że na ustach Zazulki znów zawitał uśmiech. Rycerskość owego młodzieńca tak bliska rycerskiej duszy Werony bardzo jej przypadła do gustu. Sam młodzieniec zresztą też. Więc tak sobie szli, skacząc po górach.
Stało się i tak, że pewnego dnia Werona natknęła się na swej drodze na doktora nauk filozoficznych Mścisława Potyrczego. Trudno jej było ukryć, jak bardzo odmieniło się jej życie. Miała to wypisane uśmiechem na twarzy.
– U ciebie byłam posługaczką – powiedziała z lekkim wyrzutem, choć żalu w tych słowach nie było. Łzy obeschły już dawno i nieodwołalnie. Po czym dodała radośnie, z nutką satysfakcji: – Teraz jestem księżniczką. Noszoną na rękach. – I zakręciła piruet.
I taka uśmiechnięta odwróciła się na pięcie i odeszła. A Mścisław Potyrcze, smutny i samotny, stał tam jeszcze długo, mimo iż Werona dawno już zniknęła za zakrętem. Dawno ucichł jej perlisty śmiech. Dawno też rozwiał się w powietrzu zapach jej perfum. 
cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz