sobota, 3 stycznia 2015

40. Doxa profesora Pośrupka

 
 
         W Bździochach gruchnęła wieść. Gruchnęła i przetoczyła się przez całą wieś, a potem i przez całą Bździochową Dolinę niczym ciężka chmura gradowa. W krótkim czasie wszyscy mieszkańcy wiedzieli już, że profesor Szymoteusz Pośrupek chyba ma coś nietęgo z głową. Sprawa została ujawniona przez ucznia szkoły podstawowej Polipka Soczewko, który uczęszczał do profesora na korepetycje z fizyki, bowiem w przyszłości sam zamierzał być naukowcem. Zdarzenie, po którym Polipek powziął podejrzenie o nienajlepszej kondycji umysłowej swego korepetytora, miało miejsce w gabinecie profesora, przyległym do laboratorium służącego do wiekopomnych odkryć fizycznych. Dla czystej formalności dodajmy jeszcze, że imię profesora zostało skompilowane z dwóch imion: Szymon i Tymoteusz. Profesor Szymoteusz Pośrupek miał lekką obsesję na punkcie czasu. Z przekonaniem twierdził, że wymawianie jednego imienia trwa krócej niż dwóch. I pewnie miał rację. No i jeszcze jedna sprawa była związana z profesorem. Nosił okulary z bardzo grubymi szkłami. Uczniowie pokątnie śmiali się, że są grubości szkieł powiększających mikroskopu i dzięki nim może wniknąć wzrokiem do wnętrza atomów. Nic dziwnego, w końcu był fizykiem.
         Zdarzenie, po którym uczeń Polipek Soczewko zaczął posądzać profesora o zjazd umysłowy, miało miejsce podczas udzielania mu prywatnej lekcji fizyki, aby w przyszłości obecny uczeń mógł zostać naukowcem.
         – Szanujmy czas, nie zegarki – powiedział profesor, czerwieniejąc z wysiłku. Przykucnął bowiem przy etażerce i wyjąwszy spod jej nóżki ugnieciony już mocno, poskładany w kilkoro kawałek gazety, wsunął w jej miejsce srebrną kieszonkową Doxę. Zerknął przy tym szelmowsko i Polipkowi zdawało się nawet, że puścił do niego oko. Przyprószone siwizną wąsy kontrastowały teraz z jego czerwonym licem i Polipkowi znów wydało się, że szpice wąsów jakby wyprostowały się i sterczały teraz ostro na boki, jak dwa sztylety. Zaskoczony chciał zaprotestować, a nawet przeszkodzić takiemu barbarzyństwu, ale profesor już opuszczał etażerkę na zegarek, po czym, widząc bolesny grymas na twarzy Polipka, wyjaśnił:
         – Bo widzisz młodzieńcze, właśnie oszczędzam czas. Zanim znajdę stolarza, który mi naprawi tę nóżkę, upłynie dużo czasu, a tego mi stale brakuje; wczoraj na przykład przez tę nierówną nogę spadły książki ze wszystkich półek, straciłem dużo czasu, zanim je z powrotem umieściłem na swoich miejscach. Tak jest znacznie, znacznie prościej.
         Biedny Polipek opuścił mieszkanie profesora z ciężkim sercem. Nie wiedział, że jest to stary dowcip, na który profesor Pośrupek już niejednego nabrał. Zegarek bowiem wcale nie był srebrny, tylko z mocno wypolerowanej stali czołgowej i miał pancerne szkiełko. Podarował mu go kiedyś przyjaciel, który pracował w zakładach zbrojeniowych, gdzie wykonano serię takich zegarków dla dostojników jednego z państw sojuszniczych, zwiedzających fabrykę. Kilka egzemplarzy było w nadmiarze i jeden z nich trafił do rąk profesora Pośrupka, a ściślej biorąc do jego kieszeni. Wszak był to zegarek kieszonkowy.
 
 
         cdn…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz