O tym, że
zostanie kolejarzem kiedy dorośnie, Stowiorst Patatajko był
przekonany zanim jeszcze na dobre opuścił matczyne łono.
Niemowlęciem będąc, doskonale naśladował lokomotywę parową, a
zanim nauczył się chodzić – elektryczną. Jako szkrab wymykał
się z domu i przemierzał, raczkując, niemałe odległości, aby z
bliska przyjrzeć się dudniącym na torach pociągom. Dzień w dzień
pokonywał grube kilometry, jako że przez Bździochy wówczas nie
przebiegała najmniejsza, najkrótsza czy wręcz najwęższa nawet
linia kolejowa. Zmieniło się to dopiero za sprawą sołtysa
Miętosia, który we właściwy sobie brawurowy sposób wprowadził
do Bździochowej Doliny kolej wraz z całą jej rozwiniętą bogatą
infrastrukturą.
Ale póki
co mały Stowiorstek przesiadywał w krzakach i zachłystywał się
widokami przejeżdżających tuż obok niego pociągów osobowych i
towarowych. Potem śnił o nich nocami, a w tych snach najważniejszą
osobą zarządzającą całym potężnym kolejowym przedsiębiorstwem
był oczywiście on. Na drzwiach jego biura będącego jednocześnie
wielką stacją rozrządową widniała okazałych rozmiarów
wizytówka z wykaligrafowanym tytułem: Stowiorst Patatajko –
Główny Inżynier Kolei Bździochowsko-Wiedeńskiej.
Gdy nieco
podrósł, do jego uszu zaczęły docierać niepokojące wieści o
tym, że te wyśnione przez niego cudowne pociągi wiecznie się
spóźniają, że jest w nich brudno, a w kolejowych toaletach nie
tylko jest brudno, ale i straszno, że po bilety trzeba stać w
długich kolejkach i że to nic nikogo nie obchodzi, bo to jest
państwo w państwie i jedno państwo do drugiego nic nie ma, bo mieć
nie może. Jednocześnie z opowiadań wiejskiej starszyzny wiedział,
że przed wojną było zupełnie inaczej. Że według pociągów
można było regulować zegarki, wszędzie – i na dworcach, i w
pociągach – było schludnie, pasażerowie byli wręcz
rozpieszczani, a spalinowy pociąg zwany Luxtorpedą ustanowił
rekord przejazdu na trasie Kraków – Zakopane, który nie zostanie
pobity przez dziesiątki, a może nawet ponad sto lat.
W głowie
dorastającego Patatajki zrobił się niemały mętlik. Walczyły ze
sobą myśli z jego dziecięcych kolorowych snów z czarnymi myślami
zrodzonymi z zasłyszanych wstrętnych wiadomości. Jedno wszakże
się nie zmieniło – przedpołogowe postanowienie o zostaniu
kolejarzem. Toteż jeszcze przed ukończeniem stosownych szkół i
biorąc przykład z rzutkiego sołtysa Miętosia, Stowiorst Patatajko
miał już ukształtowaną wizję kolejowego imperium. Dzięki
mrówczej pracy i ponadprzeciętnej ambicji oraz zdolnościom dopiął
swego i w krótkim czasie zasiadł na najwyższym stolcu
bździochowskiej kolei, a na drzwiach jego wspaniałego gabinetu,
który kazał wyposażyć zgodnie z sennymi marzeniami, zawisła
dokładnie taka wizytówka, jaka mu się przyśniła.
Bo w rzeczy
samej z tak wspaniale funkcjonującą koleją chciała współpracować
cała Europa. I nie tylko. Nawet w krajach zamorskich przemyśliwano
o budowie najprzeróżniejszych i najwymyślniejszych transmorskich i
transoceanicznych mostów czy tuneli, byle tylko móc zacieśnić
więzy przyjacielskiej współpracy z kolejami bździochowskimi.
Reaktywowano linię Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, przy czym
zmieniono jej nazwę na Kolej Bździochowsko-Wiedeńską, jako że
Warszawa dla Bździochów stała się najzwyklejszym zaściankiem.
Zmieniono nawet trasę Orient Expressu, bo koniecznie chciano, aby
przejeżdżał przez Bździochy i tam miał dłuższy postój. Przemyśliwano też, aby przez Bździochy puścić odnogę kolei transandyjskiej. Bo
kolej na terenie Bździochowej Doliny funkcjonowała rzeczywiście
precyzyjnie jak nigdzie na świecie. Na dworcach było miło i
przytulnie, pracownicy byli uczynni, że tylko do rany przyłóż,
żadnych kolejek, spóźnień czy też innych uchybień.
Niestety
wszędzie poza Bździochową Doliną było po staremu. I tylko jakimś
cudownym trafem, mocno opoźnione pociągi wjeżdżając do
Bździochowej Doliny, nagle stawały się punktualne, czyste itd.
Dworzec kolejowy Bździochy Główne aż kłuł w oczy racjonalnością
rozwiązań i przyjazną atmosferą. Tu po prostu był naprawdę
wielki świat i podróżni mogli się czuć jak w siódmym niebie.
Być może wizyta w Bździochach którejś z kobiet będącej przy
nadziei natchnie rosnącego w jej łonie potomka do podobnych myśli
jak niegdyś Stowiorstka i przykład Bździochów rozszerzy się na
inne miejscowości, a później na cały kraj. Bo tymczasem pociągi
opuszczając Bździochową Dolinę z powrotem nabierają opóźnienia
i itd.
cdn…
Serdecznie pozdrawiam ze Śląska ! :-) Musiałam pogrzebać w pamięci, nie tak odległej bo z dnia 4 lipca 2015 roku, kiedy to podróżowałam koleją w północne strony naszego pięknego kraju, a za towarzyszy podróży miałam dwóch wielce sympatycznych panów i ich opowieści o Polsce i świecie, sympatycznym Miętosiu z Bździochowej Doliny i...znalazłam ten BLOG. Ogromnie gratuluję nietuzinkowego talentu, lekkiego pióra i poczucia humoru. Brawo! :-) A teraz czytam dalej. Pozdrawiam moich współtowarzyszy podróży ! Dorota
OdpowiedzUsuńPrzesympatyczna Pani Doroto! Straszny ze mnie gapa, bo dopiero pisząc dzisiejszego posta, zauważyłem Pani komentarz. Przepraszam za moje gapiostwo. Mleko z miodem rozlało mi się po sercu, czytając takie pochwały. Serdecznie za nie dziękuję. Jednocześnie bardzo mi przyjemnie ze świadomością, że moje pisanie trafia, jeśli nie pod strzechy, to przynajmniej do wagonów kolejowych. :) Pozdrawiam serdecznie i życzę dalszej miłej lektury. Przy okazji chciałbym Panią zaprosić do zajrzenia do innego mojego bloga: http://sti-stowa.blogspot.com, który trochę kuleje, ale to tylko z tej racji, że brakuje chętnych do wstąpienia w progi STI. Jeszcze raz pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń