sobota, 11 lipca 2015

67. Kolej transbździochowska

          O tym, że zostanie kolejarzem kiedy dorośnie, Stowiorst Patatajko był przekonany zanim jeszcze na dobre opuścił matczyne łono. Niemowlęciem będąc, doskonale naśladował lokomotywę parową, a zanim nauczył się chodzić – elektryczną. Jako szkrab wymykał się z domu i przemierzał, raczkując, niemałe odległości, aby z bliska przyjrzeć się dudniącym na torach pociągom. Dzień w dzień pokonywał grube kilometry, jako że przez Bździochy wówczas nie przebiegała najmniejsza, najkrótsza czy wręcz najwęższa nawet linia kolejowa. Zmieniło się to dopiero za sprawą sołtysa Miętosia, który we właściwy sobie brawurowy sposób wprowadził do Bździochowej Doliny kolej wraz z całą jej rozwiniętą bogatą infrastrukturą.
          Ale póki co mały Stowiorstek przesiadywał w krzakach i zachłystywał się widokami przejeżdżających tuż obok niego pociągów osobowych i towarowych. Potem śnił o nich nocami, a w tych snach najważniejszą osobą zarządzającą całym potężnym kolejowym przedsiębiorstwem był oczywiście on. Na drzwiach jego biura będącego jednocześnie wielką stacją rozrządową widniała okazałych rozmiarów wizytówka z wykaligrafowanym tytułem: Stowiorst Patatajko – Główny Inżynier Kolei Bździochowsko-Wiedeńskiej.
          Gdy nieco podrósł, do jego uszu zaczęły docierać niepokojące wieści o tym, że te wyśnione przez niego cudowne pociągi wiecznie się spóźniają, że jest w nich brudno, a w kolejowych toaletach nie tylko jest brudno, ale i straszno, że po bilety trzeba stać w długich kolejkach i że to nic nikogo nie obchodzi, bo to jest państwo w państwie i jedno państwo do drugiego nic nie ma, bo mieć nie może. Jednocześnie z opowiadań wiejskiej starszyzny wiedział, że przed wojną było zupełnie inaczej. Że według pociągów można było regulować zegarki, wszędzie – i na dworcach, i w pociągach – było schludnie, pasażerowie byli wręcz rozpieszczani, a spalinowy pociąg zwany Luxtorpedą ustanowił rekord przejazdu na trasie Kraków – Zakopane, który nie zostanie pobity przez dziesiątki, a może nawet ponad sto lat.
          W głowie dorastającego Patatajki zrobił się niemały mętlik. Walczyły ze sobą myśli z jego dziecięcych kolorowych snów z czarnymi myślami zrodzonymi z zasłyszanych wstrętnych wiadomości. Jedno wszakże się nie zmieniło – przedpołogowe postanowienie o zostaniu kolejarzem. Toteż jeszcze przed ukończeniem stosownych szkół i biorąc przykład z rzutkiego sołtysa Miętosia, Stowiorst Patatajko miał już ukształtowaną wizję kolejowego imperium. Dzięki mrówczej pracy i ponadprzeciętnej ambicji oraz zdolnościom dopiął swego i w krótkim czasie zasiadł na najwyższym stolcu bździochowskiej kolei, a na drzwiach jego wspaniałego gabinetu, który kazał wyposażyć zgodnie z sennymi marzeniami, zawisła dokładnie taka wizytówka, jaka mu się przyśniła.
          Bo w rzeczy samej z tak wspaniale funkcjonującą koleją chciała współpracować cała Europa. I nie tylko. Nawet w krajach zamorskich przemyśliwano o budowie najprzeróżniejszych i najwymyślniejszych transmorskich i transoceanicznych mostów czy tuneli, byle tylko móc zacieśnić więzy przyjacielskiej współpracy z kolejami bździochowskimi. Reaktywowano linię Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, przy czym zmieniono jej nazwę na Kolej Bździochowsko-Wiedeńską, jako że Warszawa dla Bździochów stała się najzwyklejszym zaściankiem. Zmieniono nawet trasę Orient Expressu, bo koniecznie chciano, aby przejeżdżał przez Bździochy i tam miał dłuższy postój. Przemyśliwano też, aby przez Bździochy puścić odnogę kolei transandyjskiej. Bo kolej na terenie Bździochowej Doliny funkcjonowała rzeczywiście precyzyjnie jak nigdzie na świecie. Na dworcach było miło i przytulnie, pracownicy byli uczynni, że tylko do rany przyłóż, żadnych kolejek, spóźnień czy też innych uchybień.
          Niestety wszędzie poza Bździochową Doliną było po staremu. I tylko jakimś cudownym trafem, mocno opoźnione pociągi wjeżdżając do Bździochowej Doliny, nagle stawały się punktualne, czyste itd. Dworzec kolejowy Bździochy Główne aż kłuł w oczy racjonalnością rozwiązań i przyjazną atmosferą. Tu po prostu był naprawdę wielki świat i podróżni mogli się czuć jak w siódmym niebie. Być może wizyta w Bździochach którejś z kobiet będącej przy nadziei natchnie rosnącego w jej łonie potomka do podobnych myśli jak niegdyś Stowiorstka i przykład Bździochów rozszerzy się na inne miejscowości, a później na cały kraj. Bo tymczasem pociągi opuszczając Bździochową Dolinę z powrotem nabierają opóźnienia i itd.

cdn…

2 komentarze:

  1. Serdecznie pozdrawiam ze Śląska ! :-) Musiałam pogrzebać w pamięci, nie tak odległej bo z dnia 4 lipca 2015 roku, kiedy to podróżowałam koleją w północne strony naszego pięknego kraju, a za towarzyszy podróży miałam dwóch wielce sympatycznych panów i ich opowieści o Polsce i świecie, sympatycznym Miętosiu z Bździochowej Doliny i...znalazłam ten BLOG. Ogromnie gratuluję nietuzinkowego talentu, lekkiego pióra i poczucia humoru. Brawo! :-) A teraz czytam dalej. Pozdrawiam moich współtowarzyszy podróży ! Dorota

    OdpowiedzUsuń
  2. Przesympatyczna Pani Doroto! Straszny ze mnie gapa, bo dopiero pisząc dzisiejszego posta, zauważyłem Pani komentarz. Przepraszam za moje gapiostwo. Mleko z miodem rozlało mi się po sercu, czytając takie pochwały. Serdecznie za nie dziękuję. Jednocześnie bardzo mi przyjemnie ze świadomością, że moje pisanie trafia, jeśli nie pod strzechy, to przynajmniej do wagonów kolejowych. :) Pozdrawiam serdecznie i życzę dalszej miłej lektury. Przy okazji chciałbym Panią zaprosić do zajrzenia do innego mojego bloga: http://sti-stowa.blogspot.com, który trochę kuleje, ale to tylko z tej racji, że brakuje chętnych do wstąpienia w progi STI. Jeszcze raz pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń