Mamrotka
Dreszczyk, z domu Rypska, nie tylko dziesiąta, ale może i z
piętnasta woda po kisielu w powinowactwie z sołtysem Miętosiem, od
pewnego czasu znikała wieczorami z domu, tłumacząc to wizytami w
gabinecie ginekologicznym. Mąż Mamrotki, Świętopełko, człowiek
z charakteru nieomal święty, a poza tym bezgranicznie ufający
małżonce, bardzo się tym przejmował i po każdym jej powrocie
drobiazgowo wypytywał o zdrowie. Mamrotka nieodmiennie odpowiadała,
że wszystko jest w należytym porządku. Jednak coś musi być nie
tak, martwił się Świętopełko, skoro te wizyty są tak częste.
Na pewno Mamrotkę trawi jakaś straszna choroba i ukrywa to przed
nim, aby nie przydawać mu troski. Te przypuszczenia sprawiły, że
stracił apetyt i zaczął źle sypiać. Kiedy późną nocą, po
wielkich męczarniach udawało mu się zasnąć, śniły mu się
koszmary, po których budził się spocony, przerażony i wyżęty z
sił, nie tylko witalnych, ale wszelkich. Był zdruzgotany.
Zaufanie
zaufaniem, ale stan notorycznej niepewności nie może trwać
wiecznie i trzeba to samemu sprawdzić. Pewnego dnia postanowił więc
osobiście wypytać lekarza o stan zdrowia żony. Jednak aby do niego
trafić, musiał pójść tropem Mamrotki. Po prostu musiał ją
szpiegować. Czuł się z tym podle, miał glątwę moralną, lecz
innego sposobu nie było. Przemykając się chyłkiem, przebrnął
niemal całe Bździochy, aż gdzieś na odległych peryferiach dotarł
do budynku, w którym zniknęła żona. Wśliznął się za nią na
klatkę schodową i zaraz na parterze natknął się na drzwi z
wywieszką informującą, że jest to gabinet ginekologiczny, a
przyjmuje w nim dr E. Kielich-Polewoj. Spoza drzwi dochodziły
głośne, wesołe kobiece rozmowy i śmiechy. Dziwne, pomyślał
Świętopełko. Nacisnął klamkę i delikatnie pchnął drzwi.
Uchyliły się z lekkim skrzypieniem, które utonęło w tumulcie
radosnego śmiechu. Wszedł do środka i zdębiał. Pomieszczenie w
niczym nie przypominało gabinetu lekarskiego, choć Świętopełko
nie miał pojęcia, jak mógłby wyglądać gabinet ginekologiczny.
Słyszał wprawdzie o jakimś bombowcu, czy też innym aeroplanie –
nieodzownym meblu w takim miejscu, lecz tu nie było nic, co mogłoby
być chociażby podobne do samolotu. Za to przez całą długość
pokoju ciągnął się kontuar, przy którym na wysokich stołkach
siedział sznur modnie ubranych i beztrosko rozprawiających kobiet,
co chwilę wybuchających niepohamowanym, głośnym śmiechem. Wśród
nich była oczywiście Mamrotka, która po przywitaniu się z
pozostałymi paniami, sadowiła się właśnie na stołku. Była już
tak pochłonięta rozmową z koleżankami, że nawet nie spojrzała w
stronę drzwi. Męża więc nie zauważyła. Za ladą stał
rozradowany barman – elegancki, pod muszką, i serwował drinki
temu damskiemu zgromadzeniu. Co i raz wtrącał słówko do kobiecych
opowiastek, wzbudzając ich entuzjazm i kolejny wybuch śmiechu.
Stłumione światło i wystrój lokalu rozwiewały jakiekolwiek
wątpliwości. Był to, ani chybi, bar, czy też – jak to dzisiaj
jest w modzie nazywać – pub. Takiego zdębiałego, z wybałuszonymi
oczami Świętopełkę dostrzegł barman. Wyszedł zza kontuaru, ujął
przybysza pod rękę i poprowadził w kąt. Stali tam przez chwilę,
wpatrując się w swe oblicza. Wreszcie Świętopełko wykrztusił z
siebie:
–
To ma być gabinet lekarski?
–
Dlaczego lekarski? – teraz z kolei zdziwił się barman.
–
No, przecież na drzwiach wisi tabliczka „Gabinet Ginekologiczny”.
–
Gabinet gineko… Ahaaa…
I
ku wielkiemu zaskoczeniu Świętopełki barman roześmiał się
serdecznie. Po czym ponownie ujął gościa pod ramię i wyprowadził
na korytarz. Tam konfidencjonalnym tonem objaśnił mu, a raczej
opowiedział krótko historię obecnego kawałka swojego żywota.
–
Bo widzi pan – rozpoczął – przekleństwem mego życia jest
chroniczna nieśmiałość względem kobiet. Przez długie lata z
zazdrością patrzyłem na kolegów, którzy bez najmniejszych oporów
umawiali się z dziewczynami i zawsze z sukcesem. A ja nic. Nie
mogłem się przemóc. Nieśmiałość blokowała mi struny głosowe
tak, że nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa. I jak się tu
umówić? Trwało to latami. Kiedy wreszcie miałem serdecznie dość
notorycznego braku partnerki, postanowiłem to zmienić. I tak
wymyśliłem ten pub. Teraz mam powodzenie i nadrabiam wieloletnie
zaległości towarzyskie.
–
To nie jest pan doktorem?! – zapytał oburzony Świętopełko.
Wyobraził sobie barmana-hochsztaplera dobierającego się do
sekretnych miejsc Mamrotki.
–
Ależ jestem – odparł najspokojniej barman. – Mam doktorat z
astronomii.
–
I prowadzi pan praktykę ginekologiczną? Przecież to karalne!
–
A skąd panu przyszło do głowy, że ja nielegalnie praktykuję jako
lekarz ginekolog?
–
Przecież ma pan wywieszkę – Świętopełko wskazał na drzwi. –
Jak byk stoi: GABINET GINEKOLOGICZNY.
–
Coś panu umknęło. Niech się pan przyjrzy dokładnie. Tu jest
napisane: GABINET GIN EKOLOGICZNY. To jest nazwa mojego pubu. Gin,
czyli jałowcówka. A produkuję ją w sposób ekologiczny. Stąd
taka nazwa. Wszystko robię legalnie, na wszystko mam koncesje.
Wstąpi pan na jednego?
Nie
będziemy się rozwodzić na temat zaskoczonych min pań, gdy
dołączył do ich grona mężczyzna. A zwłaszcza nie będziemy się
rozwodzić na temat zaskoczonej miny Mamrotki Dreszczyk, gdy ujrzała
u swego boku męża. Świętopełko zaś, jak się okazało, był
pierwszym mężczyzną, jaki przestąpił próg pubu od początku
istnienia tego przybytku.
cdn…