Siwak
Kurzyzad, zawodowo zajmujący się ubojem drobiu, pozazdrościł
Gutkowi Szprysze wyprawy do Ameryki i postanowił wziąć z niego
przykład. No, nie dosłownie, bo przecież Gutek pojechał za
Atlantyk na rowerze. Jak miałby to zrobić Siwak? Udać się w
podróż na kurczaku? Ani chybi, zajedzie stworzenie na śmierć
zanim dotrze do połowy drogi. Trudno, musi zrezygnować z wyczynu.
Żal mu było tych kwiatów i wiwatów, które czekały na Gutka po
powrocie, a które jego ominą. A zwłaszcza żal mu było tego
morza, a raczej oceanu piwa fundowanego przez kogo tylko się dało.
Cóż, skoro wyczynu Gutka nie uda się powtórzyć, trzeba ruszyć
na zamorską eskapadę w tradycyjnym stylu, czyli jak bozia
przykazała, czyli tak jak to robią normalni bździochowianie,
którzy się tam wybierają na dorobek.
Należałoby
dodać, że Siwak Kurzyzad był mistrzem w swoim fachu. Można by
nawet rzec – wirtuozem. Z jakąż finezją, z jakim polotem, a
jednocześnie z jakąż dezynwolturą uprawiał obrany przez siebie
zawód. Po prostu po aktorsku. Kunsztu dopełniała mimika i
gestykulacja. Bez kozery można by powiedzieć, że Siwak Kurzyzad to
urodzony aktorski talent. I w tym kierunku ostatecznie postanowił
się rozwijać. Takiej iskry bożej zmarnować nie wolno.
Teraz
ten talent miał się sprawdzić na trudnym amerykańskim gruncie,
gdzie samorodnych geniuszów aktorskich jest w bród, gdzie co chwila
wybuchają spektakularne kariery i gdzie każdy goniący za sukcesem
jest gotów stłamsić, zmiażdżyć i unicestwić konkurencję. Ale
Siwak nie zamierzał się poddawać. Ustępowanie pola bez walki to
nie w jego stylu. Tę cechę charakteru wypracował sobie i
udoskonalił w trakcie codziennej walki z tasakiem w dłoni. Jak
dotąd, jeszcze żaden kurczak mu nie podskoczył. Śniąc o Ameryce,
zawsze miał przed oczyma plan filmowy, na którym będzie błyszczał
najjaśniejszą gwiazdą, a zakasowana do imentu konkurencja będzie
mu zwisać i powiewać gdzieś w okolicy kostek. Ani przez moment nie
wyobrażał sobie, że tam, za Wielką Wodą będzie rozwijał swą
karierę jako zawodowy morderca drobiu.
Jak
postanowił, tak zrobił i niebawem zameldował się na amerykańskiej
ziemi. Tu, zgodnie z panującym obyczajem ruszył szlakiem „od
pucybuta do milionera”. A ściślej – „od zmywaka na ekran”.
Co tu dużo mówić, Siwak Kurzyzad zrobił w Hollywood oszałamiającą
karierę. Poprzez kinowe ekrany poznał go cały świat. I choć z
niewiadomych przyczyn wszystkie bodaj źródła na całym globie
podają zupełnie inny jego życiorys, nie należy w to wierzyć.
Prawda jest taka, jak tu opisana. Zanim studia filmowe stanęły
przed Siwakiem otworem, spędzając lwią część dnia przy
szorowaniu garów, miał czas na szlifowanie aktorstwa. Oraz na
przemyślenia. Wtedy to właśnie przyszedł mu do głowy pomysł na
pseudonim, pod jakim potem podbił światową kinematografię. Warto
prześledzić tok jego rozumowania, zwłaszcza w kontekście
późniejszych sukcesów. Otóż Siwak Kurzyzad myślał tak: „Na
imię mam Siwak, szoruję gary, aż się prosi to wykorzystać.
Kurzyzad, Kurzyzad, ależ tak! To przecież kurzy zad, czyli kuper.
Będę nazywał się Gary Cooper!”.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz