sobota, 17 października 2015

81. Tajemniczy gabinet

         Mamrotka Dreszczyk, z domu Rypska, nie tylko dziesiąta, ale może i z piętnasta woda po kisielu w powinowactwie z sołtysem Miętosiem, od pewnego czasu znikała wieczorami z domu, tłumacząc to wizytami w gabinecie ginekologicznym. Mąż Mamrotki, Świętopełko, człowiek z charakteru nieomal święty, a poza tym bezgranicznie ufający małżonce, bardzo się tym przejmował i po każdym jej powrocie drobiazgowo wypytywał o zdrowie. Mamrotka nieodmiennie odpowiadała, że wszystko jest w należytym porządku. Jednak coś musi być nie tak, martwił się Świętopełko, skoro te wizyty są tak częste. Na pewno Mamrotkę trawi jakaś straszna choroba i ukrywa to przed nim, aby nie przydawać mu troski. Te przypuszczenia sprawiły, że stracił apetyt i zaczął źle sypiać. Kiedy późną nocą, po wielkich męczarniach udawało mu się zasnąć, śniły mu się koszmary, po których budził się spocony, przerażony i wyżęty z sił, nie tylko witalnych, ale wszelkich. Był zdruzgotany.
         Zaufanie zaufaniem, ale stan notorycznej niepewności nie może trwać wiecznie i trzeba to samemu sprawdzić. Pewnego dnia postanowił więc osobiście wypytać lekarza o stan zdrowia żony. Jednak aby do niego trafić, musiał pójść tropem Mamrotki. Po prostu musiał ją szpiegować. Czuł się z tym podle, miał glątwę moralną, lecz innego sposobu nie było. Przemykając się chyłkiem, przebrnął niemal całe Bździochy, aż gdzieś na odległych peryferiach dotarł do budynku, w którym zniknęła żona. Wśliznął się za nią na klatkę schodową i zaraz na parterze natknął się na drzwi z wywieszką informującą, że jest to gabinet ginekologiczny, a przyjmuje w nim dr E. Kielich-Polewoj. Spoza drzwi dochodziły głośne, wesołe kobiece rozmowy i śmiechy. Dziwne, pomyślał Świętopełko. Nacisnął klamkę i delikatnie pchnął drzwi. Uchyliły się z lekkim skrzypieniem, które utonęło w tumulcie radosnego śmiechu. Wszedł do środka i zdębiał. Pomieszczenie w niczym nie przypominało gabinetu lekarskiego, choć Świętopełko nie miał pojęcia, jak mógłby wyglądać gabinet ginekologiczny. Słyszał wprawdzie o jakimś bombowcu, czy też innym aeroplanie – nieodzownym meblu w takim miejscu, lecz tu nie było nic, co mogłoby być chociażby podobne do samolotu. Za to przez całą długość pokoju ciągnął się kontuar, przy którym na wysokich stołkach siedział sznur modnie ubranych i beztrosko rozprawiających kobiet, co chwilę wybuchających niepohamowanym, głośnym śmiechem. Wśród nich była oczywiście Mamrotka, która po przywitaniu się z pozostałymi paniami, sadowiła się właśnie na stołku. Była już tak pochłonięta rozmową z koleżankami, że nawet nie spojrzała w stronę drzwi. Męża więc nie zauważyła. Za ladą stał rozradowany barman – elegancki, pod muszką, i serwował drinki temu damskiemu zgromadzeniu. Co i raz wtrącał słówko do kobiecych opowiastek, wzbudzając ich entuzjazm i kolejny wybuch śmiechu. Stłumione światło i wystrój lokalu rozwiewały jakiekolwiek wątpliwości. Był to, ani chybi, bar, czy też – jak to dzisiaj jest w modzie nazywać – pub. Takiego zdębiałego, z wybałuszonymi oczami Świętopełkę dostrzegł barman. Wyszedł zza kontuaru, ujął przybysza pod rękę i poprowadził w kąt. Stali tam przez chwilę, wpatrując się w swe oblicza. Wreszcie Świętopełko wykrztusił z siebie:
         – To ma być gabinet lekarski?
         – Dlaczego lekarski? – teraz z kolei zdziwił się barman.
         – No, przecież na drzwiach wisi tabliczka „Gabinet Ginekologiczny”.
         – Gabinet gineko… Ahaaa…
         I ku wielkiemu zaskoczeniu Świętopełki barman roześmiał się serdecznie. Po czym ponownie ujął gościa pod ramię i wyprowadził na korytarz. Tam konfidencjonalnym tonem objaśnił mu, a raczej opowiedział krótko historię obecnego kawałka swojego żywota.
         – Bo widzi pan – rozpoczął – przekleństwem mego życia jest chroniczna nieśmiałość względem kobiet. Przez długie lata z zazdrością patrzyłem na kolegów, którzy bez najmniejszych oporów umawiali się z dziewczynami i zawsze z sukcesem. A ja nic. Nie mogłem się przemóc. Nieśmiałość blokowała mi struny głosowe tak, że nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa. I jak się tu umówić? Trwało to latami. Kiedy wreszcie miałem serdecznie dość notorycznego braku partnerki, postanowiłem to zmienić. I tak wymyśliłem ten pub. Teraz mam powodzenie i nadrabiam wieloletnie zaległości towarzyskie.
         – To nie jest pan doktorem?! – zapytał oburzony Świętopełko. Wyobraził sobie barmana-hochsztaplera dobierającego się do sekretnych miejsc Mamrotki.
         – Ależ jestem – odparł najspokojniej barman. – Mam doktorat z astronomii.
         – I prowadzi pan praktykę ginekologiczną? Przecież to karalne!
         – A skąd panu przyszło do głowy, że ja nielegalnie praktykuję jako lekarz ginekolog?
         – Przecież ma pan wywieszkę – Świętopełko wskazał na drzwi. – Jak byk stoi: GABINET GINEKOLOGICZNY.
         – Coś panu umknęło. Niech się pan przyjrzy dokładnie. Tu jest napisane: GABINET GIN EKOLOGICZNY. To jest nazwa mojego pubu. Gin, czyli jałowcówka. A produkuję ją w sposób ekologiczny. Stąd taka nazwa. Wszystko robię legalnie, na wszystko mam koncesje. Wstąpi pan na jednego?
         Nie będziemy się rozwodzić na temat zaskoczonych min pań, gdy dołączył do ich grona mężczyzna. A zwłaszcza nie będziemy się rozwodzić na temat zaskoczonej miny Mamrotki Dreszczyk, gdy ujrzała u swego boku męża. Świętopełko zaś, jak się okazało, był pierwszym mężczyzną, jaki przestąpił próg pubu od początku istnienia tego przybytku.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz