Na Kresach jak to na
Kresach – mieszały się nacje, a wraz z nimi zwyczaje, obyczaje i
wszystko inne, co tylko się może mieszać. Mieszania krwi nie
wyłączając. A na kresach Kresów, gdzie usadowiły się Bździochy,
było to szczególnie odczuwalne. Nic więc dziwnego nie było w tym,
że Stachu Omłot zakochał się w Lenie Parachod. A jak się
zakochał, to i się ożenił. Ze wzajemnością zresztą.
Przodkowie Leny przybyli
do Bździochów z Leningradu, położonego nad morzem, co w jakiś
sposób pewnie tłumaczyło jej nazwisko. Nazwisko nazwiskiem, ale
biedę klepali jak wszyscy mieszkańcy Bździochów. Rodowici
Bździochowianie dziwili się nawet, jakie licho przygnało ich na to
zadupie (głośno mówiło się: na to pustkowie, ale po cichu,
między sobą mawiano – zadupie). Lepiej by sobie siedzieli tam,
skąd przyszli. Słyszeli o Leningradzie, że to bogate miasto. Coś
jednak musiało ich stamtąd wygnać, a wędrując tak na południe,
trafili do Bździochów i tam już zostali.
Szczęśliwym małżonkom
urodził się synek, któremu dali na imię…
Ale zanim mu dali na
imię, doszło między nimi do pierwszej małżeńskiej sprzeczki. O
to imię właśnie. Lena chciała, aby ich pierworodny nosił imię
po dziadku z jej strony – Wołodii, Stachu z kolei obstawał przy
Władysławie – po dziadku z jego strony. W końcu młodzi doszli
jakoś do zgody i dali małemu na imię Władia. Niestety ta pierwsza
sprzeczka zaważyła na całym ich małżeństwie, bo bardzo szybko
kłótnie weszły im w krew i stanowiły niemal stały punkt
repertuaru życia rodzinnego. Po trzech latach było już po
małżeństwie. Lena oświadczyła, że wraca w rodzinne strony jej
przodków, czyli do Leningradu, i zabiera z sobą synka. Tak też się
stało.
Stachu, który jeszcze
nie tak dawno snuł w marzeniach plany wspólnych zabaw z
dorastającym Władią, wspólnych spacerów, polowań, niedzielnych
mszy, świąt i tak dalej, nagle pozostał sam, z wielką tęsknotą
za potomkiem. Ta tęsknota przywiodła go kiedyś do pomysłu, aby
odwiedzić Władię w Leningradzie. W duchu żywił jeszcze nadzieję,
że może uda mu się odzyskać synka, a przynajmniej przypomnieć i
wpoić jakże swojskie bździochowskie tradycje. Za z wielkim trudem
uciułane pieniądze wybrał się w podróż.
Lena przyjęła go
życzliwie i w ramach tej życzliwości zaproponowała mu odebranie
Władii z przedszkola. Była to świetna okazja, aby sobie
porozmawiać z synkiem. Włóczyli się więc po mieście, gadając,
pojadając i odpoczywając co jakiś czas. Cieszyło go, że smyk tak
wiele pamięta z bździochowskich czasów. Opowiadał mu też o tym
wszystkim, o czym wcześniej marzył. Z sercem przepełnionym
radością prowadził Władię do domu. Przechodząc przez okazały
skwer, mijali pomnik Lenina. I wtedy stało się coś, co najpierw
zmroziło Stacha, a potem przeraziło. Malec bowiem zdjął z głowy
czapkę i ze śmiertelną powagą, z najwyższym uwielbieniem i
oddaniem wyrzekł:
– Chwała Leninowi.
Stachu Omłot zdruzgotany
wrócił do Bździochów i więcej już Władii nie widział.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz