Niejaka
Młotylda Sierpuszko, po mężu Kwasielizna, mimo zamęścia ciągle
jeszcze dobra przyjaciółka Zdzierża Paszkwilki, na różne
niedogodne sytuacje życiowe miała pewne swoje powiedzonko.
Najczęściej wtedy, gdy czegoś jej brakowało, zwykła była
mawiać:
– Bo to,
pani, kiedyś jak było, tak było, ale było. A teraz jak jest, tak
jest, a ni ma.
No i z tego
„ni ma”
wyszło tyle, że Paszkwilko, natchniony jej słowami, wpadł kiedyś
na pomysł. Z tym pomysłem udał się do bździochowskiego komitetu przewodniej siły narodu, do komórki budownictwa, której
przewodniczył małżonek Młotyldy imieniem Kacejan – działacz,
znaczy człowiek znający się na wszystkim, krótko mówiąc –
towarzysz, i z jak najbardziej poważną miną, choć prześmiewca
był z niego wyborny, tak mu rzekł:
–
Towarzyszu przewodniczący, można by dużo zaoszczędzić, gdybyśmy
zaczęli budować domy bez toalet.
–
Uważacie, obywatelu – zdziwił się Kwasielizna – że toalety w
mieszkaniach są nadmiernym luksusem, na który naszego państwa nie
stać? – Ujrzał w myślach swoją ładną, kunsztownie, z pietyzmem – dzięki koneksjom i przywilejom – wyposażoną łazienkę i się przeraził. Zaraz jednak obudziła się w nim nadzieja, że może już
istniejących toalet nie będzie się burzyć.
– Nie,
towarzyszu przewodniczący, nie o to chodzi – odparł Paszkwilko. –
Ja wiem, że toalety są wielkim osiągnięciem ludowej ojczyzny, a
poprawa higieny osobistej mieszkańców przyczyniła się w znacznym
stopniu do podniesienia wydajności zbiorów podstawowych zbóż oraz
buraka cukrowego z hektara, tylko że toalety nie są potrzebne.
Wiecie, jakie oszczędności dałoby się wtedy uzyskać? A za te
niewykorzystane środki można by urządzić jeszcze wspanialszy
pochód pierwszomajowy niż poprzedni.
– No, ale
jak to, obywatelu, toalety nie są potrzebne? – powątpiewał
przewodniczący. Lecz w jego oku już można było dojrzeć błysk
zainteresowania, a w głowie świtał obraz, jak to on odbiera
zaszczyty i honory z rąk najwyższych władz, oraz wystawia pierś
do orderu przyznanego za wiekopomne osiągnięcie – przekucie idei w czyn.
– No, po
prostu – walił Zdzierż Paszkwilko prosto z mostu. – W skali
kraju byłyby to zaoszczędzone miliony. Ku chwale ojczyzny. I
przewodzącej mu siły, rzecz jasna.
W głowie
Kwasielizny jaśniała już pełnym światłem wielka żarówa.
–
Sekretarzu – kontynuował Paszkwilko. – Toalety są zbędne. –
Pochylił się przez biurko nad Kwasielizną i mówił mu niemalże
prosto w ucho konfidencjonalnym, ściszonym głosem. – Bo tak,
niemowlaki robią w pieluchy, młodzież sra na wszystko, partyjni z
byle gównem lecą do komitetu, a reszta narodu pracuje z zaparciem.
Myliłby
się ten, kto by pomyślał, że za taką drwinę Kwasielizna wyrzuci
Paszkwilkę na zbity pysk. Kwasieliźnie ten pomysł się spodobał i
przedstawił go jako własny na najbliższej egzekutywie. Do dziś
nie może zrozumieć, dlaczego po wysłuchaniu go, niektórzy jego
koledzy wijąc się w jakichś dziwnych konwulsjach i krztusząc się,
jakby coś połknęli, pospadali z krzeseł. A pomysł po
długotrwałej burzliwej dyskusji upadł.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz