sobota, 9 kwietnia 2016

106. Awantura na sto fajerek z kozą w tle

          Zdarzyło się, że na peryferiach Bździochów spotkali się na jednej drodze jadący w stronę pól Stanisław Potwarz, zwany Waćpanem, który po wybraniu Miętosia na sołtysa dumnie i ofiarnie pełnił funkcję wiejskiego głupka, Błękitek Strzała, niezbyt rozgarnięty kierowca, oraz zgrane, choć kłótliwe małżeństwo Hryćki i Wywrzeszczy Wtedyrdów. Waćpan prowadził na postronku czyjąś kozę imieniem Mieeetka na pastwisko, Strzała jechał zwichrzyć sobie nieco włos na wietrze swoim nowym motocyklem marki WFM, Wtedyrdowie podążali na pole furmanką ciągniętą przez Kasztana – solidnego perszerona, za nimi zaś jechał w interesach kupioną z trzeciej ręki Syreną Hieronim Snopałka, późniejszy właściciel hipermarketu. Cała piątka spotkała się w takiej właśnie kolejności przed przejazdem kolejowym z opuszczonymi szlabanami, bo niebawem miał tamtędy przemknąć pospieszny dziesiąta siedem do stolicy.
          Nie wiadomo, co sobie ubzdurał koń Wtedyrdów, że potraktował zielony sweter Błękitka Strzały jako paszę w sam raz dla niego. W każdym razie capnął zębami za to niby siano, przy okazji gryząc Strzałę w plecy. Strzała ryknął z bólu i zamachnął się, chcąc odgonić napastnika. Zrobił to tak gwałtownie, że koń się spłoszył i targnął wstecz wóz, do którego był zaprzężony. Wystająca z wozu środkowa belka wbiła się w chłodnicę Snopałkowego auta. No i wtedy się zaczęło.
          Snopałka na widok szkody, jaką mu wyrządzono, wyskoczył z samochodu i obrzucił Wtedyrdów inwektywami. Ci nie pozostali mu dłużni i przejechali się po nim jak po łysej kobyle – od góry do dołu i z powrotem. A właściwie to przejechała się sama Wywrzeszcza, rzucając mu w twarz, że jest krwiopijcą, kapitalistą i sknerą. I jeszcze, że jeśli ma pretensje, to niech je osobiście zgłosi koniowi. Hryćko w tym czasie uderzył z pretensjami do Błękitka, bo wszak to on spłoszył konia. Dopiero kiedy skończył, dowiedział się, że prawdziwym sprawcą zamieszania był właśnie koń. Czy Hryćko w to uwierzył, nie wiadomo. Ale chyba nie, bo żołądkował się nadal z pełnym zaangażowaniem. Jednym słowem, rozgorzała kłótnia na sto fajerek i końca jej nie było widać. Widząc, co się dzieje, Waćpan uwiązał kozę i ruszył, by godzić rozgorączkowane do czerwoności towarzystwo.
          Nie od razu udało mu się opanować sytuację. Nawet nie dlatego, że z wiejskim głupkiem nikt nie chciał gadać. Bardziej dlatego, że przy takim stopniu rozentuzjazmowania, do jakiego doszło, ważniejsza okazywała się siła głosu, a nie rzeczowe argumenty. Awantura była wprost nieziemska. Zacietrzewienie i tumult były tak ogromne, że nawet nie usłyszano przejazdu pociągu pospiesznego dziesiąta siedem do stolicy. Otrzeźwienie dopiero przywołało dramatyczne meczenie kozy, która zresztą szybko zamilkła. Wszyscy zaczęli się za nią rozglądać, ale bezskutecznie. Dopiero Waćpan przypomniał sobie, gdzie ją uwiązał. A uwiązał ją do szlabanu, więc jak szlaban podniesiono, to razem z kozą. Wspólnymi siłami kozę Mieeetkę zdjęto i zrobiono jej sztuczne oddychanie, masaż serca i wygładzanie sierści. Czyniono to tak długo, aż wreszcie koza ożyła. Jednocześnie podtrzymywano na duchu Waćpana. Jako zadośćuczynienie za poniesione straty moralne (bo skoro koza żyła, to innych nie było), uczestnicy awantury solidarnie złożyli się na pluszowego misia dla Waćpana. Od tej pory właśnie z nim przesiadywał na wiejskiej studni w samym środku Bździochów.
          A morału z tej historii nie ma, bo niby jaki miałby być. Że trzeba być głupkiem, aby brać się za godzenie zwaśnionych? Żeby przed koniem nie paradować ubranym na zielono? Czy może żeby zmienić powiedzonko z Przyjdzie koza do woza na Przyjdzie koza do szlabanu? A i tak ostatecznie wszystko skrupiłoby się na kolei, bo gdyby nie szlaban, każde rozjechałoby się w swoją stronę i żadnej awantury by nie było.

          cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz