Zdarzyło
się, że na peryferiach Bździochów spotkali się na jednej drodze
jadący w stronę pól Stanisław Potwarz, zwany Waćpanem, który po
wybraniu Miętosia na sołtysa dumnie i ofiarnie pełnił funkcję
wiejskiego głupka, Błękitek Strzała, niezbyt rozgarnięty
kierowca, oraz zgrane, choć kłótliwe małżeństwo Hryćki i
Wywrzeszczy Wtedyrdów. Waćpan prowadził na postronku czyjąś kozę
imieniem Mieeetka na pastwisko, Strzała jechał zwichrzyć sobie
nieco włos na wietrze swoim nowym motocyklem marki WFM, Wtedyrdowie
podążali na pole furmanką ciągniętą przez Kasztana –
solidnego perszerona, za nimi zaś jechał w interesach kupioną z
trzeciej ręki Syreną Hieronim Snopałka, późniejszy właściciel
hipermarketu. Cała piątka spotkała się w takiej właśnie
kolejności przed przejazdem kolejowym z opuszczonymi szlabanami, bo
niebawem miał tamtędy przemknąć pospieszny dziesiąta siedem do
stolicy.
Nie
wiadomo, co sobie ubzdurał koń Wtedyrdów, że potraktował zielony
sweter Błękitka Strzały jako paszę w sam raz dla niego. W każdym
razie capnął zębami za to niby siano, przy okazji gryząc Strzałę
w plecy. Strzała ryknął z bólu i zamachnął się, chcąc odgonić
napastnika. Zrobił to tak gwałtownie, że koń się spłoszył i
targnął wstecz wóz, do którego był zaprzężony. Wystająca z
wozu środkowa belka wbiła się w chłodnicę Snopałkowego auta. No
i wtedy się zaczęło.
Snopałka
na widok szkody, jaką mu wyrządzono, wyskoczył z samochodu i
obrzucił Wtedyrdów inwektywami. Ci nie pozostali mu dłużni i
„przejechali”
się po nim jak po łysej kobyle – od góry do dołu i z powrotem.
A właściwie to przejechała się sama Wywrzeszcza, rzucając mu w
twarz, że jest krwiopijcą, kapitalistą i sknerą. I jeszcze, że
jeśli ma pretensje, to niech je osobiście zgłosi koniowi. Hryćko
w tym czasie uderzył z pretensjami do Błękitka, bo wszak to on
spłoszył konia. Dopiero kiedy skończył, dowiedział się, że
prawdziwym sprawcą zamieszania był właśnie koń. Czy Hryćko w to
uwierzył, nie wiadomo. Ale chyba nie, bo żołądkował się nadal z
pełnym zaangażowaniem. Jednym słowem, rozgorzała kłótnia na sto
fajerek i końca jej nie było widać. Widząc, co się dzieje,
Waćpan uwiązał kozę i ruszył, by godzić rozgorączkowane do
czerwoności towarzystwo.
Nie od razu
udało mu się opanować sytuację. Nawet nie dlatego, że z wiejskim
głupkiem nikt nie chciał gadać. Bardziej dlatego, że przy takim
stopniu rozentuzjazmowania, do jakiego doszło, ważniejsza okazywała
się siła głosu, a nie rzeczowe argumenty. Awantura była wprost
nieziemska. Zacietrzewienie i tumult były tak ogromne, że nawet nie
usłyszano przejazdu pociągu pospiesznego dziesiąta siedem do
stolicy. Otrzeźwienie dopiero przywołało dramatyczne meczenie
kozy, która zresztą szybko zamilkła. Wszyscy zaczęli się za nią
rozglądać, ale bezskutecznie. Dopiero Waćpan przypomniał sobie,
gdzie ją uwiązał. A uwiązał ją do szlabanu, więc jak szlaban
podniesiono, to razem z kozą. Wspólnymi siłami kozę Mieeetkę
zdjęto i zrobiono jej sztuczne oddychanie, masaż serca i
wygładzanie sierści. Czyniono to tak długo, aż wreszcie koza
ożyła. Jednocześnie podtrzymywano na duchu Waćpana. Jako
zadośćuczynienie za poniesione straty moralne (bo skoro koza żyła,
to innych nie było), uczestnicy awantury solidarnie złożyli się
na pluszowego misia dla Waćpana. Od tej pory właśnie z nim
przesiadywał na wiejskiej studni w samym środku Bździochów.
A morału z
tej historii nie ma, bo niby jaki miałby być. Że trzeba być
głupkiem, aby brać się za godzenie zwaśnionych? Żeby przed
koniem nie paradować ubranym na zielono? Czy może żeby zmienić
powiedzonko z „Przyjdzie
koza do woza”
na „Przyjdzie
koza do szlabanu”?
A i tak ostatecznie wszystko skrupiłoby się na kolei, bo gdyby nie
szlaban, każde rozjechałoby się w swoją stronę i żadnej
awantury by nie było.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz