sobota, 16 kwietnia 2016

107. No to po maluchu

          Oj, były czasy w dziejach Bździochowej Doliny, które jeszcze wielu wspomina z sentymentem i z przysłowiową łzą w oku. Gospodarka rwała do przodu pełna parą, lecz − jak mawiali złośliwi prześmiewcy − dziewięćdziesiąt procent tej pary szło w gwizdek. Nic więc nie było w tym dziwnego, że spora część mieszkańców dystansowała się do szalejącej rzeczywistości i w jakiś, wygodny dla siebie sposób wkomponowywała się w nią. Była to kompozycja z dużą dawką przekory.
          I tak − dla przykładu − w ramach walki z alkoholizmem pijano dużo i z byle okazji. A nawet okazję dopasowywano do chęci wypicia. Zawsze się jakaś znalazła. Czy się odniosło sukces, czy tylko miało się go odnieść, czy się poniosło porażkę, czy tylko miało się nią ponieść, czy też w ogóle miało się coś wydarzyć, czy też nie miało, nie było istotne. Ważne było, że każdy taki przypadek (i miliony innych) był okazją do wypicia. Wspomniani już złośliwi prześmiewcy dość brutalnie parafrazowali lansowane antyalkoholowe hasło na takie: „Alkohol to twój wróg. Lej go w mordę!”. Aby nie było tak brutalnie, akt picia obrósł wieloma powiedzonkami typu: „Tup, tup, tup, tam, tam, tam, pijmy zdrowie naszych dam”, lub jego rubaszną odmianą: „Tam, tam, tam, tup, tup, tup, pijmy zdrowie naszych…”, „No to po kuśtyczku; No to na drugą nóżkę; No to siup (a w podtekście: w ten głupi dziób); Chluśniem, bo uśniem; Łykniem, bo odwykniem; Za spóźnienie karniaczek; Gdy się Polacy rozchodzili, to po jednym wypili; No to walniemy strzemiennego (to z nostalgii za czasami ułańskiej fantazji)”… itd., itp.
          Dorastającej, unurzanej po szyję we współczesnym kapitalizmie  bździochowskiej młodzieży, zapewne wyda się co najmniej dziwne i egzotyczne, że był taki okres w dziejach Bździochów i całej Bździochowej Doliny, gdy picie alkoholu w pracy nie było niczym nagannym, a niekiedy wręcz było nieodzowne. Bo alkohol był najpewniejszą walutą i z jego pomocą niejedno niemożliwe dało się załatwić.
          W Bździochowskim Zakładzie Konstrukcji Podeszw do Gumofilców, w dziale zaopatrzenia radzono sobie jak tylko było można z niedostatkiem materiałów i surowców, aby produkcja szła pełna parą. Gdy pracownicy tego działu wpadali w trans, a nawet w szał zakupów, dzięki alkoholowi dokonywali zaopatrzeniowych cudów i produkcja szła pełną parą. W taki stan mogli się wprowadzić tylko w jeden sposób − za pomocą wódeczki. W jednej z szaf za segregatorami zawsze stała dyżurna butelczyna. Na rzucone cytatem z klasyki hasło: „Ano, podejdź do płota” każdy po kolei podchodził do szafy, gdzie już czekał na niego napełniony kieliszek. Opróżniwszy go, nalewał następnemu i powtarzał hasło. I tak to sobie leciało. Któregoś dnia zawitał w skromne progi działu zaopatrzenia kierownik. Usiadł sobie przy jednym z biurek i telefonował. Właśnie uzyskał z utęsknieniem wyczekiwane połączenie międzymiastowe i witał się uniżenie ze swoim rozmówcą, gdy zauważył, że podlegli mu pracownicy kolejno podchodzą do szafy i robią charakterystyczny wychył w tył, który wszak i jemu był nieobcy. Ale jako ich przełożony nie mógł nie zareagować. Zapomniawszy o słuchawce przy uchu, zawołał z przyganą: „Zaś pijeta!”, po czym już do słuchawki przymilnym głosem: „A nie, nie, przepraszam. To nie do pana. Oczywiście”.
          

          I tak błogo płynął czas od imprezy do imprezy. Gdyby oddać głos złośliwym prześmiewcom, zapytaliby: „I komu to przeszkadzało?”.

       cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz