sobota, 30 kwietnia 2016

109. Efekt nano

          W Bździochach nastąpiła moda na „nano”. Nawet nie moda, a istny szał. Tak jak kiedyś wszystko miało być „e”, tak teraz wszystko miało być „nano”. Mało kto wiedział, o co w tym właściwie chodziło, ale moda to moda, czy też szał to szał. Ogólnie wiedziano tylko, że nano to coś malutkiego. Były już różne mody na coś malutkiego − były spódniczki mini, była Twiggy ze swoim malutkim biustem, był „maluch”, niby samochód, była mała czarna od Coco Chanel, było też małe co nieco Misia Puchatka. Było jeszcze całe mnóstwo innych maleństw. Ale nano to było coś więcej.  Nano było jakby wyższym stopniem od mini. I choć, z wyjątkiem nielicznych naukowców, nie wiedziano o tym tajemniczym nano prawie nic, to jednak każdy czuł przez skórę, że to musi być coś ekstra. Skoro miniaturyzacja doprowadziła świat do komputerków mieszczących się w butonierce, zmniejszając je z kolosów o rozmiarach willi, to nano  musi dawać jeszcze większe możliwości.
          Cóż, jeśli nie było powszechnej wiedzy na ten temat, każdy podchodził do sprawy po swojemu. Tak jak ją rozumiał. Deweloperzy zaczęli oferować działki budowlane już nie mikro, jak dotychczas, a jeszcze mniejsze, a stawiane dotychczas drapacze chmur przestały wyrastać powyżej altanek ogrodowych. Sprytne reklamy deweloperskie, siłą rzeczy, wyglądały mniej więcej tak: „Oferujemy luksusowe mieszkania na najwyższym piętrze wysokościowca”. Tyle że nanowysokościowiec miał tylko jedno piętro.
          Restauratorzy też nie próżnowali. Porcje dań serwowane w lokalach stały się tak małe, że trzeba było wraz ze sztućcami podawać lupę. A w skrajnych przypadkach − mikroskop. Podczas trwającego właśnie nanoszału pewien kelner zwrócił się do gościa restauracji z wyszukana elegancją:
          − Jak pan znajduje nasz kotlet?
          Na to gość:
          − Och, przypadkiem. Odkryłem frytkę i tam go znalazłem.
          W szkołach nauczyciele zaczęli przekazywać uczniom nanowiedzę. Doszło do tego, że pewien w nanowiedzy wykształcony absolwent bździochowskiej uczelni skonstatował: „Jak sobie pomyślę, jakim jestem inżynierem, aż boję się iść do lekarza”.
          I tak nano wkraczało w kolejne dziedziny życia i w zasadzie zamiast jakiejś kosmicznej nowoczesności, której się spodziewano, w codzienne życie Bździochowej Doliny zaczęła się wkradać anarchia, wstecznictwo i totalna degrengolada. Gdy sytuacja doszła do stanu krytycznego, gdy praktycznie nastąpił już rozkład wszystkiego, co tylko dało się rozłożyć, do akcji w swój charakterystycznie racjonalny i pragmatyczny sposób wkroczył sołtys Miętoś.
          − Róbmy swoje, jak poprzednio i jak należy − powiedział na zebraniu całej wsi. − A nano zostawmy naukowcom.
          I rzeczywiście, bździochowianie, w końcu zaradni i nie w ciemię bici, odpuścili sobie nano i wbili się z powrotem w ramy normalności. Jak widać nano w normalnym życiu się nie sprawdziło. A jak działało w sferze naukowej?
          Pewien nieprawdopodobnie wręcz zdolny fizyk ogłosił, że wynalazł nanoprzewód elektryczny. Natychmiast zjechali się zainteresowani tym odkryciem przedstawiciele przemysłu, przebijający się ofertami kupna. Demonstracja wynalazku odbyła się w hali laboratorium. Wszyscy zainteresowani, otoczyli ogromny stół i z zapartym tchem czekali na objawienie tego cudu techniki. Czekali, czekali i nic. W końcu zniecierpliwieni poprosili:
          − No, niech nam pan wreszcie pokaże ten drut.
          − Nie mogę − odparł naukowiec.
          − Dlaczego?! − oburzyli się zebrani.
          − Bo go nie widać.
          Taka jest właśnie nanotechnologia. Taki jest efekt nano.

          cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz