Nie było w Bździochach ani w całej Bździochowej Dolinie nikogo, a na pewno wśród tzw. płci brzydkiej (niekoniecznie nieprzystojnej), kto nie podpisałby się obiema rękami, a zapewne i nogami, i czym tam jeszcze, pod petycją, aby przyznać nagrodę Nobla wynalazcy piwa. Bowiem zacny ten napój miał wśród owych mieszkańców, nie wyłączając Piusa hrabiego Bździochowskiego, oddanych i wiernych po grób zwolenników. Nie miała znaczenia pozycja społeczna, zawodowa czy jakakolwiek inna. Piwo − napój bogów był dla bździochowian niezbędny niczym krwioobieg. Na tę najczystszą ambrozję gotowi byli wydać ostatni grosz. Nie było wątpliwości, że gdyby przyszło wybierać, czy za ostatnie grosze kupić piwo czy chleb, zawsze wybór padłby na piwo.
Dwaj koledzy ze szkolnej ławy − Światłomysł Eureczko (wynalazca, późniejszy okiełznywacz gorącego źródełka) i Paceusz Warząchiew (dyletant w każdej dziedzinie), których późniejsze drogi zawodowe rozeszły się, drogi towarzyskie natomiast − nie, doskonale wpisywali się w tę piwną statystykę. Dwa razy w życiu znaleźli się w sytuacji wyżej wspomnianego wyboru. I dwa razy wybrali tak samo. Znaczy piwo. Tyle, że konsekwencje tego wyboru w obu przypadkach były diametralnie różne.
Otóż bawiąc pewnego razu na wycieczce w Czechach, po wyszastaniu niemal wszystkich posiadanych zasobów finansowych, za ostatnie wysupłane grosze, a raczej halerze, kupili sobie po butelce piwa. W hotelu Paceusz obie butelki, jedna za drugą, rzucił na łóżko, pilnując, aby drugą nie trafić w pierwszą. Prawa fizyki są jednak nieubłagane. Szczególnie dla dyletantów. Druga butelka podskoczyła na miękkim materacu i zatoczywszy łuk, spadła na pierwszą, po czym obie się potłukły. I tyle było z piwa.
Innym razem, również na wycieczce, również w Czechach, również za ostatnie halerze, również kupili po butelce piwa. Było to zimą i wracali do hotelu na skróty przez zaśnieżony stok narciarski. Tym razem każdy z nich dzierżył w ręku swoją flaszkę. W pewnym momencie Paceusz się poślizgnął, butelka wypadła mu z ręki i poszusowała po stoku. Koledzy ruszyli za nią, goniąc na łeb, na szyję. Ale o dogonieniu jej mogli tylko pomarzyć. Za to na oświetlonym rzęsiście stoku mogli patrzeć, jak im umyka. Zdecydowanie i nieodwołalnie. Mimo to młodzieńcy nie dawali za wygraną. Gnali dalej. Przecież stok musiał się kiedyś skończyć. Tymczasem skończyła się jego oświetlona część. Zarówno umykająca butelka, jak i obaj pościgowcy wpadli w ciemność. Kiedy zjeżdżająca butelka całkowicie zniknęła z oczu, goniący ją zatrzymali się. Dalszy pościg stracił sens. Wtedy do akcji wkroczył Eureczko ze swoim naukowym podejściem do wszelkich spraw. Przeanalizował sytuację i wyciągnął wnioski.
− Posłuchaj − powiedział do przyjaciela. − Stok już łagodnieje, a to znaczy, że gdzieś niedaleko się kończy. Gdzieś tam też musi się znajdować miejsce, w którym zatrzyma się butelka. Zrobimy eksperyment. − Po czym wyjaśnił, na czym miał on polegać. − Znamy tor poruszania się obiektu, mniej-więcej możemy określić jego prędkość i dokładnie kierunek. Weźmiemy drugą butelkę, zadamy jej te same parametry i puścimy za tamtą. Coś z tego musi wyniknąć.
− Nie! Nie rób tego! − wrzasnął Paceusz. − Stracimy obie flaszki!
− Nie wątp w prawa fizyki − odparł Światłomysł i puścił swoją butelkę piwa za Paceuszową, nadając jej właściwy kierunek i prędkość. − A teraz słuchaj.
Rzeczywiście, gdzieś niedaleko w absolutnej ciemności dał się słyszeć cichutki brzdęk. Bez trudu odnaleźli butelki. Obie całe i zdrowe.
Tak to nauka, a ściślej − fizyka przyszła im w sukurs w pogoni za piwem i uratowała ich przed przymusową totalną abstynencją.
Otóż bawiąc pewnego razu na wycieczce w Czechach, po wyszastaniu niemal wszystkich posiadanych zasobów finansowych, za ostatnie wysupłane grosze, a raczej halerze, kupili sobie po butelce piwa. W hotelu Paceusz obie butelki, jedna za drugą, rzucił na łóżko, pilnując, aby drugą nie trafić w pierwszą. Prawa fizyki są jednak nieubłagane. Szczególnie dla dyletantów. Druga butelka podskoczyła na miękkim materacu i zatoczywszy łuk, spadła na pierwszą, po czym obie się potłukły. I tyle było z piwa.
Innym razem, również na wycieczce, również w Czechach, również za ostatnie halerze, również kupili po butelce piwa. Było to zimą i wracali do hotelu na skróty przez zaśnieżony stok narciarski. Tym razem każdy z nich dzierżył w ręku swoją flaszkę. W pewnym momencie Paceusz się poślizgnął, butelka wypadła mu z ręki i poszusowała po stoku. Koledzy ruszyli za nią, goniąc na łeb, na szyję. Ale o dogonieniu jej mogli tylko pomarzyć. Za to na oświetlonym rzęsiście stoku mogli patrzeć, jak im umyka. Zdecydowanie i nieodwołalnie. Mimo to młodzieńcy nie dawali za wygraną. Gnali dalej. Przecież stok musiał się kiedyś skończyć. Tymczasem skończyła się jego oświetlona część. Zarówno umykająca butelka, jak i obaj pościgowcy wpadli w ciemność. Kiedy zjeżdżająca butelka całkowicie zniknęła z oczu, goniący ją zatrzymali się. Dalszy pościg stracił sens. Wtedy do akcji wkroczył Eureczko ze swoim naukowym podejściem do wszelkich spraw. Przeanalizował sytuację i wyciągnął wnioski.
− Posłuchaj − powiedział do przyjaciela. − Stok już łagodnieje, a to znaczy, że gdzieś niedaleko się kończy. Gdzieś tam też musi się znajdować miejsce, w którym zatrzyma się butelka. Zrobimy eksperyment. − Po czym wyjaśnił, na czym miał on polegać. − Znamy tor poruszania się obiektu, mniej-więcej możemy określić jego prędkość i dokładnie kierunek. Weźmiemy drugą butelkę, zadamy jej te same parametry i puścimy za tamtą. Coś z tego musi wyniknąć.
− Nie! Nie rób tego! − wrzasnął Paceusz. − Stracimy obie flaszki!
− Nie wątp w prawa fizyki − odparł Światłomysł i puścił swoją butelkę piwa za Paceuszową, nadając jej właściwy kierunek i prędkość. − A teraz słuchaj.
Rzeczywiście, gdzieś niedaleko w absolutnej ciemności dał się słyszeć cichutki brzdęk. Bez trudu odnaleźli butelki. Obie całe i zdrowe.
Tak to nauka, a ściślej − fizyka przyszła im w sukurs w pogoni za piwem i uratowała ich przed przymusową totalną abstynencją.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz