Kozodojówny
były trzy. Najstarsza, Maryśka – ta, co się jej miało ku
Miętosiowi zanim został wiejskim głupkiem, a potem jej przeszło,
średnia, Handzia – ta, która udawała, że Miętoś był jej
zupełnie obojętny, a w głębi duszy coś jej z tęsknoty wyło i
ukradkiem wodziła za nim maślanym wzrokiem, i najmłodsza, Kaśka –
ta, która najpierw Miętosia w ogóle nie zauważała, a później
jej się tak porobiło, iż się całkiem z afektem do niego nie
kryła i nagabywała Maryśkę, by jak najrychlej przestała się
spotykać z Miętosiem, bo jej się już tak ckni za nim, że tylko
czeka na ich rozstanie.
Otwartość
Kaśki zrazu bawiła Maryśkę, bo jej przewaga w wadze uczuć do
Miętosia zdawała się być bezapelacyjna. Jej starszeństwo zaś
siłą rzeczy dawało jej pierwszeństwo do zamążpójścia,
automatycznie spychając Kaśkę na koniec kolejki. Kiedy zaś Miętoś
zlekceważył jej uczucia i poszedł w wiejskie głupkowanie, Maryśkę
opanowała złość tak wielka, iż z tego powodu była gotowa na
najbardziej niewybredne docinki rzucane mu prosto w twarz. Czego
zresztą nie omieszkała robić przy każdej sposobności. Gdy z
kolei Miętoś zaczął w Bździochach sołtysowanie i nadal
pozostawał nieczuły na jej wdzięki i wzdychania, postanowiła,
gdyby przypadkiem mu się odwidziało, trwać w staropanieństwie do
końca życia.
Trzeba
przyznać, że wszystkie Kozodojówny były dorodne i gdyby tylko
niebiosa zesłały na Miętosia dar postrzegania ich wdzięków, a na
dodatek gdyby zechciał z tego daru skorzystać, każdą z sióstr
miałby na skinienie. Lecz, jak pamiętamy, Miętosiowi nie w głowie
były amory. A gdy po niespodziewanej metamorfozie wziął się do
pracy nad tworzeniem i rozwojem Bździochowej Doliny, praktycznie
życie osobiste przestało dla niego istnieć. Zawiedziona Maryśka
niejako w odwecie rozpoczęła swój wszeteczny biznes, tak że „na
placu boju”
pozostały już tylko dwie młodsze Kozodojówny. Atoli Handzia z
obezwładniającej nieśmiałości nadal jedynie cichcem wzdychała
do umiłowanego Miętosia, co najmłodsza – Kaśka – uznała za
pozostawienie jej wolnej drogi w dotarciu do Miętosiowego serca.
Ruszyła wiec tą drogą, nie bacząc na nic. Zapamiętała w swych
dążeniach zupełnie nie zauważała maślanego wzroku Handzi, jej
miłosnego wzdychania i przewracania się z boku na bok w bezsenne
noce.
Jednej
wszakże rzeczy w tej wędrówce Kaśka nie wzięła pod uwagę. Tego
mianowicie, że starsze siostry sprzymierzą się i zagną na nią
parol. Maryśka, której żółć się przelała, robiła to z
czystej zemsty, Handzia natomiast w ten sposób odgrywała się na
swojej nieśmiałości. Co by to zresztą nie było, obie siostry
miały na celu sprawienie jak największej przykrości nieczułemu na
ich wdzięki i wzdychania chłopakowi, i nie przejmowały się
zbytnio, ba, w ogóle się nie przejmowały tym, że przy okazji
obrywa ich siostra. Na każdym kroku utrudniały Kaśce zrealizowanie
sercowych marzeń, z którymi naiwna dziewczyna nie kryła się
wcale. Nieświadoma, nie przypuszczała i zupełnie nie brała pod
uwagę, do czego zdolne są zawiedzione w miłości kobiety. A
te potrafiły być wstrętne.
Było
zwyczajem, że w zapusty na zabawie w remizie strażackiej stawiali
się wszyscy mieszkańcy Bździochów. Pewne więc było, że i
Miętoś się tam pojawi. Czy będzie tańcował, czy tylko podpierał
remizową ścianę, to już inna historia. Ale takiej okazji Kaśka
przepuścić nie mogła. Szykowała się na tę okoliczność jak na
wesele. Nawet loki sobie zakręciła na wycyganionych od przyjaciółki
nowiutkich wałkach, pierwszych plastikowych wałkach w Bździochach,
przywiezionych jej przez kogoś z dużego miasta. Ale czego się nie
robi w imię przyjaźni. Choć sama jeszcze tych cudeniek nie
wypróbowała, pożyczyła je Kaśce, wiedząc o jej afekcie do
nieprzystępnego jak dotąd Miętosia. Szczerze życzyła
przyjaciółce sukcesu.
Kaśka więc
wzięła się do roboty. Mokre, świeżo wymyte włosy nawinęła
sobie na wałki. Czyniła to z duszą na ramieniu, aby przypadkiem ich
nie popsuć. Zajęło jej to sporo czasu i zaczęło się robić
późno. Przestraszyła się, że nie zdąży i straci szansę
zwrócenia na siebie uwagi Miętosia albo, co gorsza, któraś z
dziewcząt sprzątnie jej go sprzed nosa. I tu wkroczyły do akcji
siostry. Nie wiadomo skąd przyszło im do głowy, gdzie to
wyczytały, czy też kto im o tym powiedział, dość że
podpowiedziały Kaśce, jak to w nowelce Prusa leczono małą
siostrzyczkę Antka. Za namową znachorki, gdy odczynianie nic nie
dało, matka włożyła niemowlę na trzy zdrowaśki do pieca, co
miało wygrzać z niego chorobę. Takoż i Maryśka z Handzią
poradziły swej młodszej siostrze zastosowanie tej metody do
rychłego wysuszenia włosów. Uczciwie trzeba przyznać, że skutku
nie przewidziały, bo przewidzieć nie mogły. Kaśka, ufając
siostrom włożyła zawałkowaną głowę do bratrury, z której
buchał taki gorąc, że ledwo mogła oddychać.
Włosy,
rzeczywiście, szybko wyschły. Tyle tylko, że w takiej temperaturze
plastik się stopił i wlepił w piękne włosy Kaśki. A potem
stwardniał. Dziewczę wpadło w panikę. Nawet już nie myślało o
straconej sercowej szansie. Bardziej bolało ją, że zniszczyła
przyjaciółce takie cacka. Nie było innego sposobu wysupłania się
z tej plastikowej pułapki, jak tylko przez wycięcie włosów wraz
ze zdeformowanymi wałkami. Zamiast więc cudownych pukli, Kaska
ujrzała w lusterku wychamraną szczecinę. Zrezygnowana usiadła na
zydlu i rozszlochała się.
Lecz
siostry nie próżnowały. W swej złośliwości brnęły dalej i
przekonały Kaśkę, że fryzurę jeszcze można uratować.
Łatwowierna Kaśka dała się przekonać, a siostry obcięły ją na
zapałkę. Tego jeszcze Bździochy nie widziały. Ale cóż tam
włosy. Liczyła się potrzeba serca. Nie bacząc więc na to, że
zrobi z siebie pośmiewisko, Kaśka pobiegła do remizy. A za nią
siostry chcące popatrzeć na jej klęskę. Wszyscy zebrani przeżyli
szok. Patrzyli na Kaśkę, jakby jej rozum odebrało. Może i po
trosze tak było, bo miłość czasem popycha do najdziwniejszych
działań.
Niech sobie
każdy myśli, co chce, ale jakiś czas potem odbył się ślub
Miętosia z Kaśką.
cdn…