sobota, 30 lipca 2016

122. Trzy zdrowaśki naiwnej Kaśki

          Kozodojówny były trzy. Najstarsza, Maryśka – ta, co się jej miało ku Miętosiowi zanim został wiejskim głupkiem, a potem jej przeszło, średnia, Handzia – ta, która udawała, że Miętoś był jej zupełnie obojętny, a w głębi duszy coś jej z tęsknoty wyło i ukradkiem wodziła za nim maślanym wzrokiem, i najmłodsza, Kaśka – ta, która najpierw Miętosia w ogóle nie zauważała, a później jej się tak porobiło, iż się całkiem z afektem do niego nie kryła i nagabywała Maryśkę, by jak najrychlej przestała się spotykać z Miętosiem, bo jej się już tak ckni za nim, że tylko czeka na ich rozstanie.
          Otwartość Kaśki zrazu bawiła Maryśkę, bo jej przewaga w wadze uczuć do Miętosia zdawała się być bezapelacyjna. Jej starszeństwo zaś siłą rzeczy dawało jej pierwszeństwo do zamążpójścia, automatycznie spychając Kaśkę na koniec kolejki. Kiedy zaś Miętoś zlekceważył jej uczucia i poszedł w wiejskie głupkowanie, Maryśkę opanowała złość tak wielka, iż z tego powodu była gotowa na najbardziej niewybredne docinki rzucane mu prosto w twarz. Czego zresztą nie omieszkała robić przy każdej sposobności. Gdy z kolei Miętoś zaczął w Bździochach sołtysowanie i nadal pozostawał nieczuły na jej wdzięki i wzdychania, postanowiła, gdyby przypadkiem mu się odwidziało, trwać w staropanieństwie do końca życia.
          Trzeba przyznać, że wszystkie Kozodojówny były dorodne i gdyby tylko niebiosa zesłały na Miętosia dar postrzegania ich wdzięków, a na dodatek gdyby zechciał z tego daru skorzystać, każdą z sióstr miałby na skinienie. Lecz, jak pamiętamy, Miętosiowi nie w głowie były amory. A gdy po niespodziewanej metamorfozie wziął się do pracy nad tworzeniem i rozwojem Bździochowej Doliny, praktycznie życie osobiste przestało dla niego istnieć. Zawiedziona Maryśka niejako w odwecie rozpoczęła swój wszeteczny biznes, tak że na placu boju pozostały już tylko dwie młodsze Kozodojówny. Atoli Handzia z obezwładniającej nieśmiałości nadal jedynie cichcem wzdychała do umiłowanego Miętosia, co najmłodsza – Kaśka – uznała za pozostawienie jej wolnej drogi w dotarciu do Miętosiowego serca. Ruszyła wiec tą drogą, nie bacząc na nic. Zapamiętała w swych dążeniach zupełnie nie zauważała maślanego wzroku Handzi, jej miłosnego wzdychania i przewracania się z boku na bok w bezsenne noce.
          Jednej wszakże rzeczy w tej wędrówce Kaśka nie wzięła pod uwagę. Tego mianowicie, że starsze siostry sprzymierzą się i zagną na nią parol. Maryśka, której żółć się przelała, robiła to z czystej zemsty, Handzia natomiast w ten sposób odgrywała się na swojej nieśmiałości. Co by to zresztą nie było, obie siostry miały na celu sprawienie jak największej przykrości nieczułemu na ich wdzięki i wzdychania chłopakowi, i nie przejmowały się zbytnio, ba, w ogóle się nie przejmowały tym, że przy okazji obrywa ich siostra. Na każdym kroku utrudniały Kaśce zrealizowanie sercowych marzeń, z którymi naiwna dziewczyna nie kryła się wcale. Nieświadoma, nie przypuszczała i zupełnie nie brała pod uwagę, do czego zdolne są zawiedzione w miłości kobiety. A te potrafiły być wstrętne.
          Było zwyczajem, że w zapusty na zabawie w remizie strażackiej stawiali się wszyscy mieszkańcy Bździochów. Pewne więc było, że i Miętoś się tam pojawi. Czy będzie tańcował, czy tylko podpierał remizową ścianę, to już inna historia. Ale takiej okazji Kaśka przepuścić nie mogła. Szykowała się na tę okoliczność jak na wesele. Nawet loki sobie zakręciła na wycyganionych od przyjaciółki nowiutkich wałkach, pierwszych plastikowych wałkach w Bździochach, przywiezionych jej przez kogoś z dużego miasta. Ale czego się nie robi w imię przyjaźni. Choć sama jeszcze tych cudeniek nie wypróbowała, pożyczyła je Kaśce, wiedząc o jej afekcie do nieprzystępnego jak dotąd Miętosia. Szczerze życzyła przyjaciółce sukcesu.
          Kaśka więc wzięła się do roboty. Mokre, świeżo wymyte włosy nawinęła sobie na wałki. Czyniła to z duszą na ramieniu, aby przypadkiem ich nie popsuć. Zajęło jej to sporo czasu i zaczęło się robić późno. Przestraszyła się, że nie zdąży i straci szansę zwrócenia na siebie uwagi Miętosia albo, co gorsza, któraś z dziewcząt sprzątnie jej go sprzed nosa. I tu wkroczyły do akcji siostry. Nie wiadomo skąd przyszło im do głowy, gdzie to wyczytały, czy też kto im o tym powiedział, dość że podpowiedziały Kaśce, jak to w nowelce Prusa leczono małą siostrzyczkę Antka. Za namową znachorki, gdy odczynianie nic nie dało, matka włożyła niemowlę na trzy zdrowaśki do pieca, co miało wygrzać z niego chorobę. Takoż i Maryśka z Handzią poradziły swej młodszej siostrze zastosowanie tej metody do rychłego wysuszenia włosów. Uczciwie trzeba przyznać, że skutku nie przewidziały, bo przewidzieć nie mogły. Kaśka, ufając siostrom włożyła zawałkowaną głowę do bratrury, z której buchał taki gorąc, że ledwo mogła oddychać.
          Włosy, rzeczywiście, szybko wyschły. Tyle tylko, że w takiej temperaturze plastik się stopił i wlepił w piękne włosy Kaśki. A potem stwardniał. Dziewczę wpadło w panikę. Nawet już nie myślało o straconej sercowej szansie. Bardziej bolało ją, że zniszczyła przyjaciółce takie cacka. Nie było innego sposobu wysupłania się z tej plastikowej pułapki, jak tylko przez wycięcie włosów wraz ze zdeformowanymi wałkami. Zamiast więc cudownych pukli, Kaska ujrzała w lusterku wychamraną szczecinę. Zrezygnowana usiadła na zydlu i rozszlochała się.
          Lecz siostry nie próżnowały. W swej złośliwości brnęły dalej i przekonały Kaśkę, że fryzurę jeszcze można uratować. Łatwowierna Kaśka dała się przekonać, a siostry obcięły ją na zapałkę. Tego jeszcze Bździochy nie widziały. Ale cóż tam włosy. Liczyła się potrzeba serca. Nie bacząc więc na to, że zrobi z siebie pośmiewisko, Kaśka pobiegła do remizy. A za nią siostry chcące popatrzeć na jej klęskę. Wszyscy zebrani przeżyli szok. Patrzyli na Kaśkę, jakby jej rozum odebrało. Może i po trosze tak było, bo miłość czasem popycha do najdziwniejszych działań.
          Niech sobie każdy myśli, co chce, ale jakiś czas potem odbył się ślub Miętosia z Kaśką.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz