sobota, 6 sierpnia 2016

123. Skok w bok Pitulka Porazia

          Mniej więcej w centrum Bździochów, w blokowisku, w mieszkaniu o przeciętnym metrażu i takichż wygodach mieszkała przeciętna bździochowska rodzina. Rodzina Poraziów. Jej głowa, Pitulek Poraź, był tak przeciętnym człowiekiem i tak bardzo niczym się nie wyróżniał, że właściwie był niewidoczny. Można by powiedzieć, że wtapiał się w otoczenie bez reszty. Naukowcy, na których każde, nawet najdrobniejsze odchylenie od krzywej Gaussa jest niczym lep dla much, natychmiast zechcieliby przypadek Pitulka Porazia usystematyzować i podpiąć, na przykład, pod teorię mimikry czy nawet mimetyzmu. Na szczęście Pitulek tak bardzo nie rzucał się w oczy, że i naukowcy go nie dostrzegali.
          Zdarzyło się onegdaj, że Poraź został porażony strzałą Amora, lecz wystrzeloną wcale nie w imieniu jego małżonki, a mieszkającej w sąsiednim bloku całkiem fajnej blondyneczki. Może nawet trochę bardziej szatynki. Biedny Pitulek tak dalece stracił głowę dla owej kobitki, że zupełnie nie wiedział, co się z nim dzieje. Edward Redliński w Konopielce”, która jak by nie było traktowała o życiu nie mniej kresowych terenów co Bździochy, ujął podobną kwestię tak: Jak Pan Bóg przeznaczy, to na środku drogi rozkraczy”. Widać taka jest natura tych spraw, bo panienka całkiem ochoczo odwazajemniała Poraziowe afekty. Ba, ale jak tu skonsumować taki związek, kiedy wszystko jest na widoku, i nawet tak na co dzień mało postrzegalny osobnik jak Poraź będzie widoczny jak na patelni. Dodać jeszcze należy, że małżonka Pitulka też była kobitką niczego sobie i dbała o męża bardziej niż o siebie. Lecz ugodzenie strzałą Amora stłumiło chwilowo w nim moralne rozterki.
          Poraź długo myślał nad tym, jak zrobić klasyczny skok w bok, aż w końcu wymyślił chytry plan. Z firmy, w której pracował – Zakładu Obróbki Niedoróbek Klasycznych (ZONK) wyjeżdżała na dwudniowe sympozjum grupa specjalistów, do której i Poraź się zaliczał. Na szczęście nie wybierał się na sympozjum jego przełożony, mało zaś było prawdopodobne, aby reszta towarzystwa zapamiętała, czy Poraź był z nimi, czy też nie. Wiadomo, dlaczego. Był to ważny element planu. Kierownik miał być przekonany, że Poraź uczestniczy w sympozjum, gdy tymczasem on niezauważenie chciał bryknąć do swojej flamy.
          Kiedy wieczorową porą Poraź z walizką zjawił się na punkcie zbornym, okazało się, że przełożony zmienił zdanie i postanowił być obecny na sympozjum. Na ten widok w amanta-przyszłego cudzołożnika jakby piorun strzelił. Cały jego misternie obmyślony plan właśnie brał w łeb. W ułamku sekundy tabun myśli przegalopował mu przez głowę, robiąc spustoszenie w mózgu, ale już w następnym ułamku sekundy przyszło olśnienie. Wytłumaczył kierownikowi, że z bardzo ważnych powodów, o których dowiedział się dosłownie przed chwilą, nie może wyjechć. Musi zostać na miejscu. Przełożony jakoś przełknął usprawiedliwienie i Pitulek niebawem zwizytował panienkę przyprawiającą go od pewnego czasu o hercklekoty.
          Wszystko szło jak z płatka, tyle że kochanka nie bujała tak bardzo w obłokach jak Pitulek i poprosiła amanta, który już był w piżamie, o wyniesienie śmieci. Odmówić nie wypadało, więc Poraź pod osłoną nocy poczłapał zaspany do śmietnika. W końcu w swoim domu też często to robił. Wróciwszy z pustym wiaderkiem, nacisnął dzwonek. W myślach już obłapywał panienkę, bo za dobry uczynek należała się nagroda. Tymczasem po chwili tak bardzo się Pitulek zdziwił, że o mało opadającą szczęką nie przydzwonił o posadzkę. Bowiem drzwi otworzyła mu żona. Nie ma sensu opisywać zaskoczenia obojga ani tego, co działo się potem, bo żadne pióro nie jest w stanie temu podołać.
          A wyjaśnienie jest takie, że po prostu Poraź, zaspany, z przyzwyczajenia podążył od dawna wydeptywanym przez siebie szlakiem od śmietnika do domu. Bo jak ktoś spostrzegawczy zauważył – przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka.


cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz