Mniej
więcej w centrum Bździochów, w blokowisku, w mieszkaniu o
przeciętnym metrażu i takichż wygodach mieszkała przeciętna
bździochowska rodzina. Rodzina Poraziów. Jej głowa, Pitulek Poraź,
był tak przeciętnym człowiekiem i tak bardzo niczym się nie
wyróżniał, że właściwie był niewidoczny. Można by powiedzieć,
że wtapiał się w otoczenie bez reszty. Naukowcy, na których
każde, nawet najdrobniejsze odchylenie od krzywej Gaussa jest niczym
lep dla much, natychmiast zechcieliby przypadek Pitulka Porazia
usystematyzować i podpiąć, na przykład, pod teorię mimikry czy
nawet mimetyzmu. Na szczęście Pitulek tak bardzo nie rzucał się w
oczy, że i naukowcy go nie dostrzegali.
Zdarzyło
się onegdaj, że Poraź został porażony strzałą Amora, lecz
wystrzeloną wcale nie w imieniu jego małżonki, a mieszkającej w
sąsiednim bloku całkiem fajnej blondyneczki. Może nawet trochę
bardziej szatynki. Biedny Pitulek tak dalece stracił głowę dla
owej kobitki, że zupełnie nie wiedział, co się z nim dzieje.
Edward Redliński w „Konopielce”,
która jak by nie było traktowała o życiu nie mniej kresowych
terenów co Bździochy,
ujął podobną kwestię tak: „Jak
Pan Bóg przeznaczy, to na środku drogi rozkraczy”.
Widać taka jest natura tych spraw, bo panienka całkiem ochoczo
odwazajemniała Poraziowe afekty. Ba, ale jak tu skonsumować taki
związek, kiedy wszystko jest na widoku, i nawet tak na co dzień
mało postrzegalny osobnik jak Poraź będzie widoczny jak na
patelni. Dodać jeszcze należy, że małżonka Pitulka też była
kobitką niczego sobie i dbała o męża bardziej niż o siebie. Lecz
ugodzenie strzałą Amora stłumiło chwilowo w nim moralne rozterki.
Poraź
długo myślał nad tym, jak zrobić klasyczny skok w bok, aż w
końcu wymyślił chytry plan. Z firmy, w której pracował –
Zakładu Obróbki Niedoróbek Klasycznych (ZONK) wyjeżdżała na
dwudniowe sympozjum grupa specjalistów, do której i Poraź się
zaliczał. Na szczęście nie wybierał się na sympozjum jego
przełożony, mało zaś było prawdopodobne, aby reszta towarzystwa
zapamiętała, czy Poraź był z nimi, czy też nie. Wiadomo,
dlaczego. Był to ważny element planu. Kierownik miał być
przekonany, że Poraź uczestniczy w sympozjum, gdy tymczasem on
niezauważenie chciał bryknąć do swojej flamy.
Kiedy
wieczorową porą Poraź z walizką zjawił się na punkcie zbornym,
okazało się, że przełożony zmienił zdanie i postanowił być
obecny na sympozjum. Na ten widok w amanta-przyszłego cudzołożnika
jakby piorun strzelił. Cały jego misternie obmyślony plan właśnie
brał w łeb. W ułamku sekundy tabun myśli przegalopował mu przez
głowę, robiąc spustoszenie w mózgu, ale już w następnym ułamku
sekundy przyszło olśnienie. Wytłumaczył kierownikowi, że z
bardzo ważnych powodów, o których dowiedział się dosłownie
przed chwilą, nie może wyjechć. Musi zostać na miejscu.
Przełożony jakoś przełknął usprawiedliwienie i Pitulek niebawem
zwizytował panienkę przyprawiającą go od pewnego czasu o
hercklekoty.
Wszystko
szło jak z płatka, tyle że kochanka nie bujała tak bardzo w
obłokach jak Pitulek i poprosiła amanta, który już był w
piżamie, o wyniesienie śmieci. Odmówić nie wypadało, więc Poraź
pod osłoną nocy poczłapał zaspany do śmietnika. W końcu w swoim
domu też często to robił. Wróciwszy z pustym wiaderkiem, nacisnął
dzwonek. W myślach już obłapywał panienkę, bo za dobry uczynek
należała się nagroda. Tymczasem po chwili tak bardzo się Pitulek
zdziwił, że o mało opadającą szczęką nie przydzwonił o
posadzkę. Bowiem drzwi otworzyła mu żona. Nie ma sensu opisywać
zaskoczenia obojga ani tego, co działo się potem, bo żadne pióro
nie jest w stanie temu podołać.
A
wyjaśnienie jest takie, że po prostu Poraź, zaspany, z
przyzwyczajenia podążył od dawna wydeptywanym przez siebie
szlakiem od śmietnika do domu. Bo jak ktoś spostrzegawczy zauważył
– przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz