sobota, 22 października 2016

134. Nostalgiczne wspomnienie

          Młody żonkoś i jeszcze młodszy ojciec, niejaki Gulgul Pifko miał przyjaciela, równie młodego żonkosia i ojca, Nieprzestaja Naderłyka. Owych panów cechowała, co się zdarza, niechęć do spacerów ze swymi kilkumiesięcznymi pociechami. Zwykle ich małżonki nieźle musiały się utrudzić, zanim udało im się wyekspediować swoich małżonków na popołudniowe wyjście z wózkiem, by móc wreszcie zająć się domem.
          I oto pewnego razu zdarzył się cud. Pifko z Naderłykiem, którzy z wielką niechęcią opuścili swe mieszkania, przykuci − można by rzec − do wózków dziecięcych, zabawili na spacerze dłużej niż zwykle. Co więcej, ku zdumieniu swoich połowic od tego dnia zaczęli z przyjemnością odbywać codzienne spacery z maleństwami, nachalnie wręcz się o nie dopominając. Ta niebywała metamorfoza wielce cieszyła panie i dużo czasu upłynęło, zanim w swej euforii odkryły, co się za tym kryje.
          Było lato, epoka Gierka w fazie schyłkowej, czyli tzw. późny Gierek, na stacji kolejowej Bździochy Zachodnie zatrzymywały się tylko dwa pociągi dziennie. Pociągi to bardzo szumne określenie, bo były to zaledwie dwa niewielkie wagony, zwane teksasami, ciągnięte przez niedużą lokomotywę parową. Wysiadało z nich lub wsiadało zaledwie kilka osób dojeżdżających do pracy, które trudno byłoby nazwać podróżnymi. Sama stacja, a właściwie stacyjka, był to dość typowy budynek, łatwy do rozpoznania głównie po tym, że miał wymalowaną na ścianie nazwę i znajdował się w pobliżu torów.
    Lecz ta stacyjka miała swój szczególny klimat. Coś z Hemingwaya, coś z Choromańskiego. Bo tam, prócz chwilami tylko czynnej kasy biletowej i zawsze pustej poczekalni, znajdował się bufet. Nie wiadomo kto i kiedy z niego korzystał, skoro mało kto tam zaglądał, lecz zawsze były tam świeże kanapki i parę innych drobiazgów do konsumpcji. Było też jeszcze coś, co wyróżniało ten bar od innych. Otóż zawsze można się było tam napić chłodnego kuflowego piwa. Bufetowa, niezwykle miła i uprzejma pani około pięćdziesiątki, obsługiwała nielicznych gości po królewsku.
          Pewnego dnia snując się po Bździochach, każdy ze swą pociechą w wózku, trafili tam Pifko z Naderłykiem. Ten odludny zakątek z miejsca ich zauroczył. A jeśli dodać, że obaj panowie byli zagorzałymi fanami jasnego pełnego kuflowego, zauroczenie ich nie miało końca. No bo jakże można by nie docenić tak wspaniałego zakątka.
    Wziąwszy sobie po kufelku, Gulgul z Nieprzestajem wyszli na peron, usiedli na ławeczce i oddali się swemu ulubionemu zajęciu sączenia piwa. Znów trzeba by tu wnieść pewne sprostowanie. Peron, na który wyszli panowie, jeden z dwóch na stacji, nie miał nic z wyglądu peronów będących wizytówką dworca Bździochy Główne, pełnych przepychu i światowości. Była to zwykła uklepana ziemia z domieszką żwiru, tu i ówdzie, w miejscach omijanych przez buty podróżnych porośnięta niewysoką trawą. Tuż za torami znajdował się rów, ten z kolei porośnięty wysoka trawą, a za nim, za biegnącą wzdłuż torów polną drogą rozciągał się niebywale piękny widok na rozległe łąki i pola, ciągnące się aż po horyzont. Przyjaciele poddali się urokowi tego miejsca natychmiast i bez oporów. Pociągając z kufli chłodny, najcudowniejszy z płynów, rozmawiali, dyskutowali, czasem spierali się, czytali prasę lub książki. Maleństwa w wózkach spały, bo świeżego powietrza sprzyjającego snu miały pod dostatkiem. Czas płynął leniwie, dlatego najczęściej opróżnione ze swej wspaniałej zawartości kufle uprzejma pani bufetowa wymieniała na pełne. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, zmieniając swą barwę od żółci, poprzez pomarańcz, ognistą czerwień, a później amarant, aż do głębokiej purpury. Głośno grały świerszcze. Nad łąkami podnosiły się mgły, na stację wtaczał się powoli ostatni pociąg. Chwilę jeszcze trwało zanim pociąg odjechał, a pasażerowie opuścili peron, na który powróciła cisza i absolutne piękno widoku poza nim. Ognista tarcza słońca niknęła w oddali. Miało się wrażenie, że ktoś gasi światło. Wtedy zza drzwi stacyjnych wychylała się  pani bufetowa i jakby nieśmiałym głosem informowała, że chciałaby już zamknąć bar. Panowie, szczęśliwi, nasyceni i spełnieni jako ojcowie wracali do domów, w objęcia zachwyconych małżonek.
          A potem przyszły dwa ciosy, które wszystko zmieniły. Najpierw wprowadzono zakaz sprzedaży piwa na stacjach, później zamknięto stację Bździochy Zachodnie ze względu na małą frekwencję. Można by w tym miejscu zapytać za poetą: I komu to przeszkadzało? Jedyną pociechą pozostaje fakt, że dzieci − dzięki dotychczasowym codziennym długim spacerom − chowały się zdrowo.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz