− Coś taki markotny? − komisarz Chwalimierz Ciutgrzmot, szef nowo powstałego Tajnego Nocnego Wydziału Interwencji Niewymuszonych bździochowskiego komisariatu policji, zwrócił się do swego podwładnego, Rympała Przypałki.
− E tam − mruknął tylko Przypałko i dalej ślęczał z nosem w stosie papierów, z których miał powstać meldunek z wczorajszej udanej akcji obezwładnienia i pojmania jednoosobowego demonstranta sprzed magazynu Pszczółkarni. Pszczółkarnią bździochowianie zwą wytwórnię miodów pitnych, funkcjonującą pod nazwą Sączalni Eterycznych Jednostek Miodu.
− Jakiś melancholijny nastrój cię dopadł cy cóś? Może opary miodów tak na ciebie podziałały? − próbował dociekać żartobliwie komisarz.
− E tam − odburknął ponownie śledczy. Ani jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy. Wzrok zaś utkwiony był w bliżej nieokreślonym miejscu nienarodzonego wciąż dokumentu.
Komisarz Ciutgrzmot patrzył na Przypałkę przez szerokość policyjnego pokoju, a jego widok powoli zaczynał go niepokoić.
− A konkretnie, o co chodzi? − drążył temat. − Przecież akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Zwłaszcza, że demonstrant był kompletnie pijany.
− E tam − trwał przy swoim śledczy.
− Wal śmiało. Może śledzik był nieświeży?
− Nieee, to nie to. To całkiem nie to.
− To cooo, do cholery?! − zaczął się irytować przełożony śledczego. − Mów, bo mnie tu zaraz coś rozpuknie albo szlag mnie trafi.
− W sumie nic, tylko tak sobie myślę…
− No, to już nieźle. A o czym tylko tak sobie myślisz?
− Naszły mnie wątpliwości.
− Jakież to wątpliwości cię naszły?
− Bo tak sobie myślę…
− To już wiem, że myślisz. Mów, do cholery, o co ci chodzi. − Komisarz, wkurzony nie na żarty, zerwał się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju.
− Albo mi tu zaraz powiesz, o co chodzi − warknął − albo…
− Szefie − zaczął Przypałko nieśmiało. − Czy komisariat, jak był otwierany, był poświęcony przez księdza?
Ciutgrzmot osłupiał. A potem zaniemówił. Trwało to dłuższą chwilę. Gdy mu już mowa wróciła i odsłupiał, zapytał:
− A co to ma wspólnego ze sprawą?
− Bo tak sobie myślę…
− To już, k…wa, mówiłeś, że myślisz! Teraz powiedz wreszcie, co myślisz. − Irytacja komisarza sięgnęła, jeśli nie niebios, to przynajmniej sufitu. − Powiesz to w końcu, czy nie?!
− Powiem, powiem, pewnie, że powiem. Niech mi tylko szef da dojść do słowa.
Komisarz, zrezygnowany, przestał krążyć po pokoju i z powrotem usiadł za swoim biurkiem. Nadstawił uszu i wpatrywał się intensywnie w Przypałkę. Ten zaś nadal dukał.
− No, bo ja spałowałem tego tam przed Pszczółkarnią.
− No to co? Nie pierwszego i nie ostatniego. Należało mu się. Pałka to nasze święte ramię sprawiedliwości. − Ostatnie słowa komisarz wyrzekł niemal z wzniosłym patosem.
− Ja wiem, tylko że… − śledczy ponownie zawiesił głos.
− Do jasnej cholery! − wrzasnął Ciutgrzmot. − A może o to ci chodzi, że miał na transparencie „Precz pszczoły ze stodoły”. Albo mi tu wyśpiewasz wszystko jak na spowiedzi, albo…
Domniemane to, co miało paść po „albo”, poskutkowało. Przypałko przestał mówić półgębkiem i odparł jasno i dobitnie:
− Właśnie, będę musiał iść do spowiedzi.
Komisarz odpuścił. Oklapł zupełnie i czekał już tylko na to, co ewentualnie wyniknie z ględzenia podwładnego. A ten, nawet nie spojrzawszy na swego przełożonego i zupełnie nieczuły na jego stan, dokończył:
− Bo jeśli komisariat nie został poświęcony, to i wszystko, co się w nim znajduje nie zostało poświęcone. I moja nowa pałka też. A przecież nie godzi się okładać delikwenta niepoświęconą pałką.
cdn…
− E tam − mruknął tylko Przypałko i dalej ślęczał z nosem w stosie papierów, z których miał powstać meldunek z wczorajszej udanej akcji obezwładnienia i pojmania jednoosobowego demonstranta sprzed magazynu Pszczółkarni. Pszczółkarnią bździochowianie zwą wytwórnię miodów pitnych, funkcjonującą pod nazwą Sączalni Eterycznych Jednostek Miodu.
− Jakiś melancholijny nastrój cię dopadł cy cóś? Może opary miodów tak na ciebie podziałały? − próbował dociekać żartobliwie komisarz.
− E tam − odburknął ponownie śledczy. Ani jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy. Wzrok zaś utkwiony był w bliżej nieokreślonym miejscu nienarodzonego wciąż dokumentu.
Komisarz Ciutgrzmot patrzył na Przypałkę przez szerokość policyjnego pokoju, a jego widok powoli zaczynał go niepokoić.
− A konkretnie, o co chodzi? − drążył temat. − Przecież akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Zwłaszcza, że demonstrant był kompletnie pijany.
− E tam − trwał przy swoim śledczy.
− Wal śmiało. Może śledzik był nieświeży?
− Nieee, to nie to. To całkiem nie to.
− To cooo, do cholery?! − zaczął się irytować przełożony śledczego. − Mów, bo mnie tu zaraz coś rozpuknie albo szlag mnie trafi.
− W sumie nic, tylko tak sobie myślę…
− No, to już nieźle. A o czym tylko tak sobie myślisz?
− Naszły mnie wątpliwości.
− Jakież to wątpliwości cię naszły?
− Bo tak sobie myślę…
− To już wiem, że myślisz. Mów, do cholery, o co ci chodzi. − Komisarz, wkurzony nie na żarty, zerwał się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju.
− Albo mi tu zaraz powiesz, o co chodzi − warknął − albo…
− Szefie − zaczął Przypałko nieśmiało. − Czy komisariat, jak był otwierany, był poświęcony przez księdza?
Ciutgrzmot osłupiał. A potem zaniemówił. Trwało to dłuższą chwilę. Gdy mu już mowa wróciła i odsłupiał, zapytał:
− A co to ma wspólnego ze sprawą?
− Bo tak sobie myślę…
− To już, k…wa, mówiłeś, że myślisz! Teraz powiedz wreszcie, co myślisz. − Irytacja komisarza sięgnęła, jeśli nie niebios, to przynajmniej sufitu. − Powiesz to w końcu, czy nie?!
− Powiem, powiem, pewnie, że powiem. Niech mi tylko szef da dojść do słowa.
Komisarz, zrezygnowany, przestał krążyć po pokoju i z powrotem usiadł za swoim biurkiem. Nadstawił uszu i wpatrywał się intensywnie w Przypałkę. Ten zaś nadal dukał.
− No, bo ja spałowałem tego tam przed Pszczółkarnią.
− No to co? Nie pierwszego i nie ostatniego. Należało mu się. Pałka to nasze święte ramię sprawiedliwości. − Ostatnie słowa komisarz wyrzekł niemal z wzniosłym patosem.
− Ja wiem, tylko że… − śledczy ponownie zawiesił głos.
− Do jasnej cholery! − wrzasnął Ciutgrzmot. − A może o to ci chodzi, że miał na transparencie „Precz pszczoły ze stodoły”. Albo mi tu wyśpiewasz wszystko jak na spowiedzi, albo…
Domniemane to, co miało paść po „albo”, poskutkowało. Przypałko przestał mówić półgębkiem i odparł jasno i dobitnie:
− Właśnie, będę musiał iść do spowiedzi.
Komisarz odpuścił. Oklapł zupełnie i czekał już tylko na to, co ewentualnie wyniknie z ględzenia podwładnego. A ten, nawet nie spojrzawszy na swego przełożonego i zupełnie nieczuły na jego stan, dokończył:
− Bo jeśli komisariat nie został poświęcony, to i wszystko, co się w nim znajduje nie zostało poświęcone. I moja nowa pałka też. A przecież nie godzi się okładać delikwenta niepoświęconą pałką.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz